Al Di Meola
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Quasarsphere
- epka kompaktowa
- Posty: 1085
- Rejestracja: 29.04.2010, 09:54
- Lokalizacja: Warszawa
- Backside
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4199
- Rejestracja: 31.12.2007, 00:16
- Lokalizacja: Warszawa
Hmm, zawsze byłem przekonany, że to po prostu - tak jak wskazuje tytuł - motyw miłosny z filmu "Pictures of the Sea". Jednak taki film nie figuruje w żadnej bazie, a booklet ani tył LP nie dają żadnych podpowiedzi. Widzę za tym 4 możliwości :
a) to muzyka do filmu, którego oryginalnej nazwy nie znamy (np. włoskiego, bo Meola był z włoskiej rodziny)
b) to muzyka do filmu, który powstawał, ale ostatecznie nie powstał (tak się też zdarzało, np. McLaughlin z siostrą nagrali piękny album do filmu dla Sri Chimnoy, który nie został skończony)
c) to muzyka do nieistniejącego filmu (Holdsworth np. nagrał płytą "Flat Tire, Music for a Non-Existent Movie"
d) to fragment planowanej suity, która nie powstała
A swoją drogą to przepiękny kawałek. Świetnie zaaranżowany, wyważony - no i trzeba przyznać, że Meola miał niczego sobie ten głos .
a) to muzyka do filmu, którego oryginalnej nazwy nie znamy (np. włoskiego, bo Meola był z włoskiej rodziny)
b) to muzyka do filmu, który powstawał, ale ostatecznie nie powstał (tak się też zdarzało, np. McLaughlin z siostrą nagrali piękny album do filmu dla Sri Chimnoy, który nie został skończony)
c) to muzyka do nieistniejącego filmu (Holdsworth np. nagrał płytą "Flat Tire, Music for a Non-Existent Movie"
d) to fragment planowanej suity, która nie powstała
A swoją drogą to przepiękny kawałek. Świetnie zaaranżowany, wyważony - no i trzeba przyznać, że Meola miał niczego sobie ten głos .
- Quasarsphere
- epka kompaktowa
- Posty: 1085
- Rejestracja: 29.04.2010, 09:54
- Lokalizacja: Warszawa
Przyznam, że zaskakuje mnie bardzo pozytywny odzew na ostatnią płytę Meoli - All Your Life. Wprawdzie słuchałem jej ponad pół roku temu (swoją droga to dziwne, bo płyta w sieci była już przynajmniej od maja, a oficjalną premierę miała dopiero jesienią ) ale pamiętam, że strasznie mnie (nie nie tylko mnie) wynudziła. Aż sobie niebawem sprawdzę jeszcze raz ten materiał, choć przypuszczam, że w tym wypadku Al ślizga się trochę siłą rozpędu na popularności Bitli.
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Al Di Meola - Opus (2018)
Zapowiedź płyty mocno średnia. Al w ostatnich latach bardzo mocno spuścił z tonu i nie bardzo nam po drodze. Szkoda, bo kiedyś był to jeden z moich ulubionych gitarzystów.
https://www.youtube.com/watch?v=VycRdRjkusk
Zapowiedź płyty mocno średnia. Al w ostatnich latach bardzo mocno spuścił z tonu i nie bardzo nam po drodze. Szkoda, bo kiedyś był to jeden z moich ulubionych gitarzystów.
https://www.youtube.com/watch?v=VycRdRjkusk
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.youtube.com/watch?v=3AyzRfHUoVI
Bardzo lubię wracać do tego koncertu - z pierwszego odcinka trasy wspaniałego, absolutnie wspaniałego albumu Orange and Blue. Jakiś czas temu ukazał wcześniej na potęgę kopiowany i bootlegowany show z transmisji radiowej z Peabody’s Down Under, Cleveland, Ohio on January 19th 1995. Mimo paru niekiedy drobnych "potknięć dźwiękowych" o bardzo dobrej jakości i stanowiąca obok w/w video - piękną pamiątkę i najlepszą wizytówkę z tego niezwykłego okresu.
https://www.discogs.com/release/1251747 ... la-Live-95
Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie mieli styczności z tą muzyką lub jedynie przelotnie przesłuchali parę utworów. To już Meola o wiele dojrzalszy - z przełomowego okresu - bo nie tylko przekroczył 40tkę ale w niezwykle udany sposób połączył dwa do tej pory nieco odseparowane światy swej twórczości - akustyczny i elektryczny. W wywiadach nieco narzekał na amerykańską publiczność - mniej otwartą na akustyczne czy "eksperymentalne" granie - czuł tam presję by nadal grać dawne silnie "fusion" rzeczy z pierwszego etapu działalności lub obowiązkowo rzeczy jeszcze starsze z RTF. W Europie czuł większą swobodę i cokolwiek tam proponował - było witane z otwartymi ramionami.
Płyta jest przepiękna, utwory z jednej strony zawierające zapadające w pamięć wyróżniające się melodie ale w środku prawie każdego jest sekwencja zawierające karkołomne przejścia, łamańce rytmiczne, kaskaderskie pochody akordów i zawiłych harmonii - by w razie czego nie było zbyt miło i romantycznie . Al podobnie jak dekadę wcześniej na nie mniej cudownym Soaring Through a Dream ( kto wie czy nie najlepszy w całej historii jego dorobku ) - otworzył swoją duszę słuchaczom i zaserwował takie granie - że mnóstwo ludzi zakochało się w nim bez pamięci - to się przewijało w recenzjach - rozkoszna romantyczna atmosfera, namiętność, pasja - nie sposób nie zakochać w takich klejnotach jak np tytułowy :
https://www.youtube.com/watch?v=blJ_aJwEvKo
Jedna z natchnionych ballad - This Way Before (w środkowej części Al dobiera takie brzmienie i melodie w solówce - że aż nieprzyzwoite ) :
https://www.youtube.com/watch?v=uhAY68ram30
Otwierający całość stanowiący wyborne wprowadzenie w klimat całości - jakiej muzyki możemy się spodziewać i jak znakomity ( jak zawsze ) zebrał zespół - "odkrył" genialnego pianistę z Argentyny Mario Parmissano - któremu również nie obce były syntezatory z Korgiem Wavestation i Kurzweilem K2000 na czele - ich bogate faktury i wielopiętrowe barwy stanowią niewątpliwie okrasę krążka , świetni sidemani - Marc Johnson, Pino Palladino, Peter Erskine, Steve Gadd i Manu Katche - same sławy i ludzie doskonale rozumiejący zamysły lidera. Istnym "czarnym koniem" i tajną bronią Orange & Blue okazał współproducent - gitarzysta, klawiszowiec (co szerzej zademonstrował na trasie ), perkusjonalista i człowiek obdarzony cudownym głosem - bez jego natchnionych, czasem przepełnionych nieodpartą męską siłą a czasem iście anielską i nie z tej ziemi - wokaliz - album nie byłby tym czym ostatecznie objawił. Przesłuchując milion razy Orange miałem nie raz tą rozkoszną gęsią skórkę i "ciary" wzdłuż kręgosłupa - niektóre fragmenty wprawiają w zdumienie - ile emocji, ile inwencji, fantazji, pomysłów - to jak nabrać głębokiego oddechu zimnym czystym powietrzem.
https://www.youtube.com/watch?v=Hnxs5FMyFUk
Na tym albumie jest pewien mój prywatny ołtarz - ukochany przez wielu - ludzie nie znajdują słów uznania - jaka to przepiękna kompozycja i jak wpłynęła na ich życie - niekiedy dając nadzieje, kiedy indziej wytchnienie, siłę i też stanowiącą kwintesencje znaczenia - że " można zakochać się w muzyce równie silnie lub silniej jak w kobiecie czy mężczyźnie" - If We Meet Again - w wielu stacjach z ciut ambitniejszą muzyką czy naszej niegdyś trójce czy jedynce był regularnie puszczany i miał zadatki na "przebój" - coś jak Antonia Pata rok/dwa lata wcześniej :
https://www.youtube.com/watch?v=t-hp-hR6Z54
Podzielam opinie wielu - że dostrzegają w tej kompozycji silne wpływy lub podobieństwo do ówczesnego czy ciut wcześniejszego Pat Metheny Group - główny motyw powoduje wielką radość w sercu na przemian z silnymi emocjami - tego nie można zapomnieć. Warte odnotowania, że to jedyna kompozycja Ala napisana wspólnie z w/w partnerami - Parmissano i Romero - jego głos wspina na absolutne wyżyny i wyraża więcej niż setki tomów poezji razem wziętych. Ciekawostką jest że utwór ewoluował na żywo - pierwotnie grany bardziej "elektrycznie" na Gibsonie - by w kolejnej części trasy zupełnie być prezentowany na akustyku - a i tak tu zaciera granica między brzmieniem akustycznym a elektrycznym - czyli lider zrealizował w pełni swój zamysł - brzmienia klawiszowe są równie pociągające - smaczków jest całe mnóstwo - Parmissano jest jak kiedyś mówiła o Jaco - Joni Mitchel " ... ja sobie go wymarzyłam, wyśniłam..." - tak samo Meola nie mógł "wyśnić" lepszego pianisty do swojego zespołu i tego projektu. Mario został z nim na dalsze długie lata.
Wspaniała muzyka - oddalona o lata świetlne od tych młodzieńczych początków. To prawie jak niebo i ziemia. Al podkreślał, że był dumny z siebie jak bardzo rozwinął jako kompozytor - to słychać. Gypsy, Land, Casino, Hotel - to był żywioł czy jak w przypadku mawiał Santana o swoich początkach - że to była "miłość na tylnym siedzeniu samochodu - a po Caravanserei była miłość uduchowiona połączona z absolutem...". Orange jest taką miłością.
Bardzo lubię wracać do tego koncertu - z pierwszego odcinka trasy wspaniałego, absolutnie wspaniałego albumu Orange and Blue. Jakiś czas temu ukazał wcześniej na potęgę kopiowany i bootlegowany show z transmisji radiowej z Peabody’s Down Under, Cleveland, Ohio on January 19th 1995. Mimo paru niekiedy drobnych "potknięć dźwiękowych" o bardzo dobrej jakości i stanowiąca obok w/w video - piękną pamiątkę i najlepszą wizytówkę z tego niezwykłego okresu.
https://www.discogs.com/release/1251747 ... la-Live-95
Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie mieli styczności z tą muzyką lub jedynie przelotnie przesłuchali parę utworów. To już Meola o wiele dojrzalszy - z przełomowego okresu - bo nie tylko przekroczył 40tkę ale w niezwykle udany sposób połączył dwa do tej pory nieco odseparowane światy swej twórczości - akustyczny i elektryczny. W wywiadach nieco narzekał na amerykańską publiczność - mniej otwartą na akustyczne czy "eksperymentalne" granie - czuł tam presję by nadal grać dawne silnie "fusion" rzeczy z pierwszego etapu działalności lub obowiązkowo rzeczy jeszcze starsze z RTF. W Europie czuł większą swobodę i cokolwiek tam proponował - było witane z otwartymi ramionami.
Płyta jest przepiękna, utwory z jednej strony zawierające zapadające w pamięć wyróżniające się melodie ale w środku prawie każdego jest sekwencja zawierające karkołomne przejścia, łamańce rytmiczne, kaskaderskie pochody akordów i zawiłych harmonii - by w razie czego nie było zbyt miło i romantycznie . Al podobnie jak dekadę wcześniej na nie mniej cudownym Soaring Through a Dream ( kto wie czy nie najlepszy w całej historii jego dorobku ) - otworzył swoją duszę słuchaczom i zaserwował takie granie - że mnóstwo ludzi zakochało się w nim bez pamięci - to się przewijało w recenzjach - rozkoszna romantyczna atmosfera, namiętność, pasja - nie sposób nie zakochać w takich klejnotach jak np tytułowy :
https://www.youtube.com/watch?v=blJ_aJwEvKo
Jedna z natchnionych ballad - This Way Before (w środkowej części Al dobiera takie brzmienie i melodie w solówce - że aż nieprzyzwoite ) :
https://www.youtube.com/watch?v=uhAY68ram30
Otwierający całość stanowiący wyborne wprowadzenie w klimat całości - jakiej muzyki możemy się spodziewać i jak znakomity ( jak zawsze ) zebrał zespół - "odkrył" genialnego pianistę z Argentyny Mario Parmissano - któremu również nie obce były syntezatory z Korgiem Wavestation i Kurzweilem K2000 na czele - ich bogate faktury i wielopiętrowe barwy stanowią niewątpliwie okrasę krążka , świetni sidemani - Marc Johnson, Pino Palladino, Peter Erskine, Steve Gadd i Manu Katche - same sławy i ludzie doskonale rozumiejący zamysły lidera. Istnym "czarnym koniem" i tajną bronią Orange & Blue okazał współproducent - gitarzysta, klawiszowiec (co szerzej zademonstrował na trasie ), perkusjonalista i człowiek obdarzony cudownym głosem - bez jego natchnionych, czasem przepełnionych nieodpartą męską siłą a czasem iście anielską i nie z tej ziemi - wokaliz - album nie byłby tym czym ostatecznie objawił. Przesłuchując milion razy Orange miałem nie raz tą rozkoszną gęsią skórkę i "ciary" wzdłuż kręgosłupa - niektóre fragmenty wprawiają w zdumienie - ile emocji, ile inwencji, fantazji, pomysłów - to jak nabrać głębokiego oddechu zimnym czystym powietrzem.
https://www.youtube.com/watch?v=Hnxs5FMyFUk
Na tym albumie jest pewien mój prywatny ołtarz - ukochany przez wielu - ludzie nie znajdują słów uznania - jaka to przepiękna kompozycja i jak wpłynęła na ich życie - niekiedy dając nadzieje, kiedy indziej wytchnienie, siłę i też stanowiącą kwintesencje znaczenia - że " można zakochać się w muzyce równie silnie lub silniej jak w kobiecie czy mężczyźnie" - If We Meet Again - w wielu stacjach z ciut ambitniejszą muzyką czy naszej niegdyś trójce czy jedynce był regularnie puszczany i miał zadatki na "przebój" - coś jak Antonia Pata rok/dwa lata wcześniej :
https://www.youtube.com/watch?v=t-hp-hR6Z54
Podzielam opinie wielu - że dostrzegają w tej kompozycji silne wpływy lub podobieństwo do ówczesnego czy ciut wcześniejszego Pat Metheny Group - główny motyw powoduje wielką radość w sercu na przemian z silnymi emocjami - tego nie można zapomnieć. Warte odnotowania, że to jedyna kompozycja Ala napisana wspólnie z w/w partnerami - Parmissano i Romero - jego głos wspina na absolutne wyżyny i wyraża więcej niż setki tomów poezji razem wziętych. Ciekawostką jest że utwór ewoluował na żywo - pierwotnie grany bardziej "elektrycznie" na Gibsonie - by w kolejnej części trasy zupełnie być prezentowany na akustyku - a i tak tu zaciera granica między brzmieniem akustycznym a elektrycznym - czyli lider zrealizował w pełni swój zamysł - brzmienia klawiszowe są równie pociągające - smaczków jest całe mnóstwo - Parmissano jest jak kiedyś mówiła o Jaco - Joni Mitchel " ... ja sobie go wymarzyłam, wyśniłam..." - tak samo Meola nie mógł "wyśnić" lepszego pianisty do swojego zespołu i tego projektu. Mario został z nim na dalsze długie lata.
Wspaniała muzyka - oddalona o lata świetlne od tych młodzieńczych początków. To prawie jak niebo i ziemia. Al podkreślał, że był dumny z siebie jak bardzo rozwinął jako kompozytor - to słychać. Gypsy, Land, Casino, Hotel - to był żywioł czy jak w przypadku mawiał Santana o swoich początkach - że to była "miłość na tylnym siedzeniu samochodu - a po Caravanserei była miłość uduchowiona połączona z absolutem...". Orange jest taką miłością.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
A nawiązując do wcześniejszego tematu koncertów - na szczęście miłośnicy Ala w ciągu ostatnich lat zostali "obdarowani" ultra rzadkimi rarytasami z przeróżnych stacji i chyba jednak ciut ciekawszych niż Montreal 88 ( któremu na marginesie nic nie brakuje ).
Moim faworytem jest Copenhaga 87:
https://www.youtube.com/watch?v=TFghadwv4KA
Wiele radości przynosi też Budapeszt 88 :
https://www.youtube.com/watch?v=5HGStM2Fdr0
Oraz niegdyś mój ulubiony z Berlina Wschodniego 88 :
https://www.youtube.com/watch?v=IwD2kDaxgTU
Na marginesie chylę czoło dla organizatorów - że w bloku wschodnim udało się ściągnąć taką gwiazdę.
Jest jeszcze fragment z Jazz Vitoria - żal że raptem pół godziny :
https://www.youtube.com/watch?v=_n53d9xPJ-E
To był znakomity band - rozwijający "nowe otwarcie" zapoczątkowane na Soaring tylko w miecniejszej oprawie - o czym zdecydowali nowi muzycy niebywale wszechstronni , genialni technicznie i grający ostrzej - klawiszowiec Kei Akagi ( potem u Milesa , wcześniej u Holdswortha i Ponty`ego ) i perkusista o iście atomowym brzmieniu dający radę z najbardziej karkołomnymi podziałami - Tom Brechtlein. Silny powiew etnicznego autentyzmu z ameryki południowej przyniósł Jose Renato - jego romantyczne wokalizy mogły kojarzyć z tym co u Pata robił Pedro Aznar.
A wracając do Orange and Blue - innym wyróżniającym się utworem z jednej strony wywołującym ogromny uśmiech na twarzy a z drugiej momentami wzruszający do łez jest dedykowany córce Orianie - Precious Little You :
https://www.youtube.com/watch?v=rXibUboC6K8
Utwór w aranżacji , sposobie prowadzenia szerokimi łukami i tą charakterystyczną z lekka "gwizdaną" melodią i ciepłymi bogatymi wejściami syntezatorów w tle - również nasuwa skojarzenia z Pat Metheny Group - np Spring Aint`t Here, Every Summer Night. Zadawano sobie przez lata pytania dlaczego obaj panowie nigdy nie zdecydowali na współpracę i jakiś projekt - a podobieństw między nimi niemalże od samego początku było całe mnóstwo - obaj zaczynali profesjonalną karierę w młodym wieku, są równolatkami, podobne fascynacje jazzem, ogromna pracowitość i w młodym wieku mistrzowskie opanowanie instrumentu, terminowanie u świetnych i sławnych mistrzów już w wieku 19/20 lat. Nagranie debiutu już w wieku 21/22 lat, eksperymenty z syntezatorem gitarowym w latach 80 odważne eksplorowanie rytmiki, klimatów latynoskich, obecność wokalistów w zespole, bogate brzmienie - mnóstwo instrumentów perkusyjnych. Jakiś kiepski żartowniś miał sugerować, że podobno poszło o jakąś kobietę i odtąt panowie omijali się szerokim łukiem.
Przy okazji - we wcześniejszych latach Al miał zasłużoną lub nie opinię niezłego kobieciarza - podobno rozkochiwał w sobie wszystkie recepcjonistki w hotelach a uroku osobistego nie sposób mu było odmówić. W późniejszych latach stał bardzo rodzinnych facetem i wprost oszalał na punkcie swojej córki Oriany - dedykował jej chociażby utwór na Kiss My Axe. Na oficjalnej stronie Al z dumą zamieszczał mnóstwo wspólnych zdjęć - trzeba przyznać, że nie jednemu mężczyźnie była w stanie zawrócić w głowie. Ciekawe czy dochodziło w związku z tym do zabawnych sytuacji - przychodzi przedstawić swojego chłopaka a tu Meola przechadza się po domu - bądź tu normalny , trudno sobie wyobrazić taaaakiego teścia :
https://www.google.pl/search?q=al+di+me ... AXoECAMQAw
Kiedyś nasza Patrycja Markowska miała wspominać, że jako nastolatka umawiała się z kolesiami, którzy traktowali ją jako pretekst by tylko poznać ojca - przychodzili do domu - oni ją olewali i od razu uderzali do Grzegorza a ona dostawała szału
Moim faworytem jest Copenhaga 87:
https://www.youtube.com/watch?v=TFghadwv4KA
Wiele radości przynosi też Budapeszt 88 :
https://www.youtube.com/watch?v=5HGStM2Fdr0
Oraz niegdyś mój ulubiony z Berlina Wschodniego 88 :
https://www.youtube.com/watch?v=IwD2kDaxgTU
Na marginesie chylę czoło dla organizatorów - że w bloku wschodnim udało się ściągnąć taką gwiazdę.
Jest jeszcze fragment z Jazz Vitoria - żal że raptem pół godziny :
https://www.youtube.com/watch?v=_n53d9xPJ-E
To był znakomity band - rozwijający "nowe otwarcie" zapoczątkowane na Soaring tylko w miecniejszej oprawie - o czym zdecydowali nowi muzycy niebywale wszechstronni , genialni technicznie i grający ostrzej - klawiszowiec Kei Akagi ( potem u Milesa , wcześniej u Holdswortha i Ponty`ego ) i perkusista o iście atomowym brzmieniu dający radę z najbardziej karkołomnymi podziałami - Tom Brechtlein. Silny powiew etnicznego autentyzmu z ameryki południowej przyniósł Jose Renato - jego romantyczne wokalizy mogły kojarzyć z tym co u Pata robił Pedro Aznar.
A wracając do Orange and Blue - innym wyróżniającym się utworem z jednej strony wywołującym ogromny uśmiech na twarzy a z drugiej momentami wzruszający do łez jest dedykowany córce Orianie - Precious Little You :
https://www.youtube.com/watch?v=rXibUboC6K8
Utwór w aranżacji , sposobie prowadzenia szerokimi łukami i tą charakterystyczną z lekka "gwizdaną" melodią i ciepłymi bogatymi wejściami syntezatorów w tle - również nasuwa skojarzenia z Pat Metheny Group - np Spring Aint`t Here, Every Summer Night. Zadawano sobie przez lata pytania dlaczego obaj panowie nigdy nie zdecydowali na współpracę i jakiś projekt - a podobieństw między nimi niemalże od samego początku było całe mnóstwo - obaj zaczynali profesjonalną karierę w młodym wieku, są równolatkami, podobne fascynacje jazzem, ogromna pracowitość i w młodym wieku mistrzowskie opanowanie instrumentu, terminowanie u świetnych i sławnych mistrzów już w wieku 19/20 lat. Nagranie debiutu już w wieku 21/22 lat, eksperymenty z syntezatorem gitarowym w latach 80 odważne eksplorowanie rytmiki, klimatów latynoskich, obecność wokalistów w zespole, bogate brzmienie - mnóstwo instrumentów perkusyjnych. Jakiś kiepski żartowniś miał sugerować, że podobno poszło o jakąś kobietę i odtąt panowie omijali się szerokim łukiem.
Przy okazji - we wcześniejszych latach Al miał zasłużoną lub nie opinię niezłego kobieciarza - podobno rozkochiwał w sobie wszystkie recepcjonistki w hotelach a uroku osobistego nie sposób mu było odmówić. W późniejszych latach stał bardzo rodzinnych facetem i wprost oszalał na punkcie swojej córki Oriany - dedykował jej chociażby utwór na Kiss My Axe. Na oficjalnej stronie Al z dumą zamieszczał mnóstwo wspólnych zdjęć - trzeba przyznać, że nie jednemu mężczyźnie była w stanie zawrócić w głowie. Ciekawe czy dochodziło w związku z tym do zabawnych sytuacji - przychodzi przedstawić swojego chłopaka a tu Meola przechadza się po domu - bądź tu normalny , trudno sobie wyobrazić taaaakiego teścia :
https://www.google.pl/search?q=al+di+me ... AXoECAMQAw
Kiedyś nasza Patrycja Markowska miała wspominać, że jako nastolatka umawiała się z kolesiami, którzy traktowali ją jako pretekst by tylko poznać ojca - przychodzili do domu - oni ją olewali i od razu uderzali do Grzegorza a ona dostawała szału
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Trudno uwierzyć, że minęło prawie 30 lat od wydania fenomenalnego i smakowitego muzycznie albumu i jeszcze bardziej owocnej trasy - z Kiss My Axe (swoją droga wielu z pewną nieporadnością mierzyło się z polskim tłumaczeniem - że niby "cmoknij moje wiosło" lub "wycałują moją gitarkę" ? ). Za każdym razem gdy poprzednio fani i krytycy zachwalali dany skład wydawać się by mogło, że już lepiej być nie może - lider zmontował jeszcze lepszy team. Tym razem zaprosił swojego dawnego pierwszego "mentora" u którego terminował jako nastolatek - Barry Milesa ( w wywiadach nie krył uznania i ogromnego rozczarowania - że w sumie ten muzyk wedle niego w niczym nie ustępował Corei - ani w technice, w wirtuozerii, wiedzy, talencie kompozytorskim, aranżowaniu, produkcji - a nie doczekał nigdy należytego uznania - pozostała w pewnym "cieniu" większych sław - zabrakło szczęścia, siły przebicia czy "asa w rękawie" w postaci odpowiednich jazzowych "przebojów" - nie da się ukryć, że jego wkład w Axe jest kolosalny i to w każdym względzie a na żywo grał w nieprawdopodobną swobodą, fantazją i inwencją i facet ma swój styl ), na syntezatorach Rachel Z, wierny bez którego już wtedy Al nie wyobrażał sobie żadnego projektu - Gumbi Ortiz o aparycji kolumbijskiego zakapiora, basista Tony Sherr ( na studyjnym częściej grał stary znajomy Anthony Jackson ale na trasę pojechał dyspozycyjny Tony ), nieprawdopodobny perkusista ze Spyro Gyra - Richie Morales - do dziś jego ekwilibrystyka w trudnych partiach robi kolosalne wrażenie a w spokojniejszych momentach jest czułym akompaniatorem i trzyma puls i groove jak nikt (na studyjnym obowiązki dzielił z innym gigantem Omarem Hakimem ).
Już okładka ocieka subtelnym erotyzmem i zapowiada nieziemską zmysłowość i fantazyjność muzyki (że niekiedy trzeba wziąć głęboki oddech - tak dech zapiera ) - sam lider świadomy swojego uroku, męskości i tego jak z biegiem lat wyprzystojniał a obok niego zgodnie z tytułem urocza modelka Alia Jordan w mistrzowskim obiektywie Henry Wolfa. I taka jest ta płyta - nie tylko popis kreatywności, talentu kompozytorskiego - tu nie ma słabego utworu czy wypełniaczy - co się w tej muzyce rzadko zdarza - każdy ma zapadającą w pamięć melodię i ten czasem orientalny, często latynoski klimat, kłania też afryka czy zakamarki ameryki południowej i to tej mało dostępnej i przyjaznej. Pamiętam pierwsze przesłuchania - co kolejny utwór jeszcze bardziej z niedowierzaniem kręciłem głową - zwykle w przypadku krążków fusion mamy mocne uderzenie - pierwsze dwa, trzy utwory są znakomite, w środku czasem pojawi jakaś perła lub na sam koniec w ramach mocnego akcentu na koniec a miedzy nimi "poniewierają" czy snują takie propozycje po których nie zostaje ani wspomnienie - tu nic z tych rzeczy. Co następny utwór napięcie rośnie - jakby Meola chciał puścić oczko - że myślicie niby że to było dobre ?, co właśnie słuchaliście ? - to poczekajcie za moment dopiero szczęki wam opadną a potem będzie jeszcze lepiej. Nie ma w tym żadnej przesady - po może odrobinę "czającym" się pierwszym z rozkosznym wejściem gitary South Bound Traveler ( podejrzewam, że panie słuchając jak "pieści struny" gitary i jakie dobiera melodie - musiały sobie nie raz patrząc na tego przystojniaka z okładki wyobrażać Bóg wie co - jakim to jest nieziemskim kochankiem - ale znów żarty na bok - sam się łapałem na tym, że Meola chyba nie zna poczucia muzycznej "przyzwoitości" - bo tak się odsłania w solówkach , w melodiach - romantyzm i rozbuchany erotyzm płynie nieprzerwanym strumieniem, jedwab, aksamit, noce w białym atłasie - plus ten posmak egzotycznych podróży , aromaty, barwy, piękne kobiety, kolorowe drinki, zapierające dech w piersiach pejzaże - wszystko w tej muzyce zawarł a mało kto to potrafi - no.... o Pacie nie będę wspominał ) - jest radosny, mknący The Embrace również z zakręconą środkową partią wybuchającym etnicznym napędzanym przez liczne perkusyjne instrumenty rytualnym tańcem by znów wrócić na stare koleiny z tradycyjnie zmysłową solówką - na koncercie za każdym razem grana totalnie inaczej. Potem tytułowy z genialnymi partiami całego zespołu - na żywo tym otwierał koncerty - bo świetnie się nadawało by wprowadzić publiczność w ekstazę i ją odpowiednio rozbujać , Al wymachiwał pięścią by ją jeszcze bardziej podkręcić - bo przecież chodzi tez o dobrą zabawę a nie tylko doznania zmysłowo - artystyczne. Te szybkie ale i mocarne riffy i szatańska precyzja zespołu również zapadają głęboko w pamięć. Swoją droga Meola - Axe zadał nokautujący cios różnej maści niedzielnym krytykom jak i swoim kolegom po fachu - niekiedy i niestety "po wiośle" że fusion / jazz-rock się skończył, że ślepa uliczka, nie ma na czym improwizować i całość wypaliła i brzmi śmiesznie, czysta bzdura. Pojawia melodyjny, etniczny zgodnie z tytułem bardziej akustyczny Morocco - utwór, brzmiący bogato - znów te skomplikowane pochody szatańsko precyzyjnych motywów i riffów - ale ja zawsze ze wskazaniem wolałem wersję w akustycznym trio z Pontym i Clarkiem. Po drobnym interludium - inny killer i koncertowy as Last Night In June ( znów muzyka , klimat, aura - odcinki na przemian dynamiczne i pełne wyciszenia - działają na wyobraźnię co musiało się dziać tej ostatniej czerwcowej nocy ) - pisanina na nic - tego trzeba posłuchać. Jest odświeżona kompozycja Corei Phantom - który był głównym iście królewskim daniem w trakcie krótkiego reunion RTF w 83 - tam mimo, że z znakomitymi improwizacjami całego kwartetu nieco chaotyczny i niedopracowany - tu dopiero Al z Milesem nadali mu skończony i właściwy kształt - znakomity utwór i kolejny z miliona przykład na boski talent Chicka do pisania kompozycji od których głowa nie potrafi się uwolnić - pomysłów, że można obdarować kilkanaście innych. Jest następny Global Safari - następny killer i przykład na zgranie muzyków. Pod koniec inny mój faworyt - Purple Orchids - sam początek i główny motyw przynoszą kolejne, któreż to z kolei ukojenie i to rozbudzenie wszelkich zmysłów słuchacza - odurza jak narkotyk czy wizyta w ogrodzie botanicznym gdy wszystko kwitnie albo palmiarni. Znów zachwyt i pytanie - jak ten facet to w ogóle robi ?.
Do tej pory wędruje świetnie sfilmowany i zmiksowany koncert z Palladium - idealny przegląd możliwości i to ogromnych tego składu i potencjał repertuaru - z wyjątkiem granego na bis Egyptian Danza - Meola i jego dream team koncentrowali wyłącznie na nowym krążku. Nie sposób każdego z muzyków podziwiać osobno - razem robią doskonałe wrażenie - tak grają ludzie na najwyższym poziomie - każdy zostaje sobą, silną indywidualnością a przy tym potrafi wspierać i stanowić napęd dla partnerów.
Ja mimo wielu niedoskonałości wolę ten materiał z publiczności z kamery 8mm ale i tek ogląda na wielkim ekranie znakomicie o wiele dłuższy i chyba kompletny zapis - co jest wielką wadą Palladium (pewnie został zarejestrowany cały) - z Miami - dzięki temu przy odrobinie wyobraźnie czujemy się jakbyśmy tam rzeczywiście byli - kolejny mój koncert marzeń gdybym mógł wskoczyć w wehikuł i tam przenieść i być wśród rozentuzjazmowanej publiczności. Warto obejrzeć. Jedna z ostatnich odsłon gdy Al i jego zespół dawali niesamowitego czadu i ognia a przy tym pielęgnując melodyjność i w żadnym razie nie przynudzając - co niestety zdarzało się naszemu idolowi w projektach o Piazzolli i solowych recitali.
https://www.youtube.com/watch?v=ouBTIPE0zwg
Już okładka ocieka subtelnym erotyzmem i zapowiada nieziemską zmysłowość i fantazyjność muzyki (że niekiedy trzeba wziąć głęboki oddech - tak dech zapiera ) - sam lider świadomy swojego uroku, męskości i tego jak z biegiem lat wyprzystojniał a obok niego zgodnie z tytułem urocza modelka Alia Jordan w mistrzowskim obiektywie Henry Wolfa. I taka jest ta płyta - nie tylko popis kreatywności, talentu kompozytorskiego - tu nie ma słabego utworu czy wypełniaczy - co się w tej muzyce rzadko zdarza - każdy ma zapadającą w pamięć melodię i ten czasem orientalny, często latynoski klimat, kłania też afryka czy zakamarki ameryki południowej i to tej mało dostępnej i przyjaznej. Pamiętam pierwsze przesłuchania - co kolejny utwór jeszcze bardziej z niedowierzaniem kręciłem głową - zwykle w przypadku krążków fusion mamy mocne uderzenie - pierwsze dwa, trzy utwory są znakomite, w środku czasem pojawi jakaś perła lub na sam koniec w ramach mocnego akcentu na koniec a miedzy nimi "poniewierają" czy snują takie propozycje po których nie zostaje ani wspomnienie - tu nic z tych rzeczy. Co następny utwór napięcie rośnie - jakby Meola chciał puścić oczko - że myślicie niby że to było dobre ?, co właśnie słuchaliście ? - to poczekajcie za moment dopiero szczęki wam opadną a potem będzie jeszcze lepiej. Nie ma w tym żadnej przesady - po może odrobinę "czającym" się pierwszym z rozkosznym wejściem gitary South Bound Traveler ( podejrzewam, że panie słuchając jak "pieści struny" gitary i jakie dobiera melodie - musiały sobie nie raz patrząc na tego przystojniaka z okładki wyobrażać Bóg wie co - jakim to jest nieziemskim kochankiem - ale znów żarty na bok - sam się łapałem na tym, że Meola chyba nie zna poczucia muzycznej "przyzwoitości" - bo tak się odsłania w solówkach , w melodiach - romantyzm i rozbuchany erotyzm płynie nieprzerwanym strumieniem, jedwab, aksamit, noce w białym atłasie - plus ten posmak egzotycznych podróży , aromaty, barwy, piękne kobiety, kolorowe drinki, zapierające dech w piersiach pejzaże - wszystko w tej muzyce zawarł a mało kto to potrafi - no.... o Pacie nie będę wspominał ) - jest radosny, mknący The Embrace również z zakręconą środkową partią wybuchającym etnicznym napędzanym przez liczne perkusyjne instrumenty rytualnym tańcem by znów wrócić na stare koleiny z tradycyjnie zmysłową solówką - na koncercie za każdym razem grana totalnie inaczej. Potem tytułowy z genialnymi partiami całego zespołu - na żywo tym otwierał koncerty - bo świetnie się nadawało by wprowadzić publiczność w ekstazę i ją odpowiednio rozbujać , Al wymachiwał pięścią by ją jeszcze bardziej podkręcić - bo przecież chodzi tez o dobrą zabawę a nie tylko doznania zmysłowo - artystyczne. Te szybkie ale i mocarne riffy i szatańska precyzja zespołu również zapadają głęboko w pamięć. Swoją droga Meola - Axe zadał nokautujący cios różnej maści niedzielnym krytykom jak i swoim kolegom po fachu - niekiedy i niestety "po wiośle" że fusion / jazz-rock się skończył, że ślepa uliczka, nie ma na czym improwizować i całość wypaliła i brzmi śmiesznie, czysta bzdura. Pojawia melodyjny, etniczny zgodnie z tytułem bardziej akustyczny Morocco - utwór, brzmiący bogato - znów te skomplikowane pochody szatańsko precyzyjnych motywów i riffów - ale ja zawsze ze wskazaniem wolałem wersję w akustycznym trio z Pontym i Clarkiem. Po drobnym interludium - inny killer i koncertowy as Last Night In June ( znów muzyka , klimat, aura - odcinki na przemian dynamiczne i pełne wyciszenia - działają na wyobraźnię co musiało się dziać tej ostatniej czerwcowej nocy ) - pisanina na nic - tego trzeba posłuchać. Jest odświeżona kompozycja Corei Phantom - który był głównym iście królewskim daniem w trakcie krótkiego reunion RTF w 83 - tam mimo, że z znakomitymi improwizacjami całego kwartetu nieco chaotyczny i niedopracowany - tu dopiero Al z Milesem nadali mu skończony i właściwy kształt - znakomity utwór i kolejny z miliona przykład na boski talent Chicka do pisania kompozycji od których głowa nie potrafi się uwolnić - pomysłów, że można obdarować kilkanaście innych. Jest następny Global Safari - następny killer i przykład na zgranie muzyków. Pod koniec inny mój faworyt - Purple Orchids - sam początek i główny motyw przynoszą kolejne, któreż to z kolei ukojenie i to rozbudzenie wszelkich zmysłów słuchacza - odurza jak narkotyk czy wizyta w ogrodzie botanicznym gdy wszystko kwitnie albo palmiarni. Znów zachwyt i pytanie - jak ten facet to w ogóle robi ?.
Do tej pory wędruje świetnie sfilmowany i zmiksowany koncert z Palladium - idealny przegląd możliwości i to ogromnych tego składu i potencjał repertuaru - z wyjątkiem granego na bis Egyptian Danza - Meola i jego dream team koncentrowali wyłącznie na nowym krążku. Nie sposób każdego z muzyków podziwiać osobno - razem robią doskonałe wrażenie - tak grają ludzie na najwyższym poziomie - każdy zostaje sobą, silną indywidualnością a przy tym potrafi wspierać i stanowić napęd dla partnerów.
Ja mimo wielu niedoskonałości wolę ten materiał z publiczności z kamery 8mm ale i tek ogląda na wielkim ekranie znakomicie o wiele dłuższy i chyba kompletny zapis - co jest wielką wadą Palladium (pewnie został zarejestrowany cały) - z Miami - dzięki temu przy odrobinie wyobraźnie czujemy się jakbyśmy tam rzeczywiście byli - kolejny mój koncert marzeń gdybym mógł wskoczyć w wehikuł i tam przenieść i być wśród rozentuzjazmowanej publiczności. Warto obejrzeć. Jedna z ostatnich odsłon gdy Al i jego zespół dawali niesamowitego czadu i ognia a przy tym pielęgnując melodyjność i w żadnym razie nie przynudzając - co niestety zdarzało się naszemu idolowi w projektach o Piazzolli i solowych recitali.
https://www.youtube.com/watch?v=ouBTIPE0zwg
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.discogs.com/release/4266609 ... h-On-Flesh
Trudno uwierzyć ale to już równe 20 lat od ukazania się tego albumu. Niedawno spotkało mnie wielkie szczęście - po wielu latach wreszcie udało mi się upolować oryginalne pierwsze wydanie Telarc w digipaku - na allegro od lat krążyły albo rosyjskie podróbki lub zwyczajne mocno sponiewierane wydania pudełkowe - to mnie nie interesowało - gdyż mam do tego krążka specjalny stosunek.
Pierwotnie nagrałem go z jakiejś stacji satelitarnej nadającej świeże albumy jazzowe artystów z topu - lecz mieli taki dziwny zwyczaj, że niejednokrotnie nadawali od środka lub ostatniego albumu - owszem, pomagało to zyskać oryginalne, niebanalne spojrzenie na album - lecz z drugiej strony wywracało do góry właściwy zamysł autora. Śmiem twierdzić i nie jestem bynajmniej odosobniony w tym założeniu - że to ostatni naprawdę "WIELKI" album tego muzyka - później owszem była jakby "kontynuacja" - np dobry Consequence of Chaos - ale właśnie - muzyka była "dobra, solidna, poprawna" ale już pozbawiona tej magii i muśnięcia boskiego natchnienia.
Już sama okładka stanowi obietnicę obcowania z wielką sztuką - taka obwoluta nie może zawierać złej muzyki , mnie zawsze od razu kojarzyła się z okładką Marcator Projected East of Eden. Nie wiem na ile to był zabieg marketingowy - czy pomysł Ala - czy wybieg speców z wytwórni by tym bardziej skusić bynajmniej męską część słuchaczy - lecz trafiony w dziesiątkę. Pomysł na pewno nie nowy - już wcześniej pojawiały na okładkach gitarzysty piękne kobiety - na Kiss my Axe, Gypsy czy bardziej w tle Splendido Hotel. Tu nie ma żadnej przesady - strona fizyczna, duchowa, intelektualna i zmysłowa idealnie się dopełniają - trudno sobie wyobrazić brak jakiejkolwiek. Płyta w sumie krótka - ledwie 50 min - ale tu nie ma nudnej, słabej czy przeciętnej ani minuty - a tym bardziej kompozycji - a pierwsze 4 to nie przesadzę gdy napiszę - że to jedne z najwybitniejszych dokonań gitarzysty - który fenomenalnie połączył swoje wszelkie możliwe fascynacje w jedno - w obrębie danej kompozycji - wiele z nich to mini suity złożone z kontrastowych części ale jak u wprawnego alchemika - proporcje poszczególnych składników idealne - jak u najlepszego kucharza z przewodnika Michelina - nie za dużo kaparów, sos z białego pieprzu, krwiste, soczyste mięso, najlepsze , najświeższe produkty - jakież to wszystko smakowite i aromatyczne - aż przyprawia o zawrót głowy.
https://www.youtube.com/watch?v=0hJeqW5jAD4
Już otwierający z niepokojącym przywołującym wczesne pełne ognia nagrania Meoli riffem - Zona Desperata stanowi na otwarcie nie przystawkę ale z marszu królewskie główne danie - obok lidera mamy starych znajomych - perkusjonista Gumbi Ortiz, Mario Parmisano i weteran Anthony Jackson ( na albumie częściej obsługuje elektryczny kontrabas by dodać więcej "dołu" i ciepła kompozycjom - wychodzi znakomicie ). Nową twarzą jest perkusista Ernie Addams który pokazuje swoje umiejętności przyśpieszając rytm prowadzący do części środkowej z dęciakami i wybornymi pasażami - znów kojarzy z pierwszymi albumami gitarzysty - owo przyśpieszenie a przy tym precyzja godna Petera Erskine`a wprawia w zachwyt - ale najlepsze czeka nas pod koneic - w części zamykającej - przy tym ulubionej autora czego sam nie krył gdzie dochodzi do pasjonującej rozkręcającej jak sparing bokserski wymiany zdań i dialogu między Alem a gościem i to nie byle jakim - Gonzalo Rubalcaba na pianie fendera. Smaczku aranżacjom obok sekcji dęciaków dodaje flet Alejandro Santosa - w przekroju całej płyty Flesh - jego flet pojawiający w najmniej spodziewanych momentach dodaje tej pikanterii i czasem orientalnego ale głównie etnicznego z ameryki południowej czy Kuby kolorytu i silnie erotycznej, zmysłowej - znów kłania okładka - aury.
https://www.youtube.com/watch?v=QKQ1FCVzoZg
Grą, igraszką, rozkoszą dla zmysłów słuchacza i niezłą dawką stymulacja i rozpalania wyobraźni jest druga mini suita Innamorata - niezwykle jak bogate aranżacje, wtręty czarodziejskiego fletu Santosa, piano Parmisano , instrumenty perkusyjne splatają w jedno, wirują, zanikają, pojawiają jak spod wody , ulatują w niebyt i znów powracają - Al czarując na gitarze akustycznej nie unika ostrzejszych elektrycznych wejść. Cała pisanina na nic jeśli się tego w ogromnym skupieniu nie wysłucha. Wedle słów lidera to jedna z pierwszych kompozycji jakie napisał na ten projekt - który zdefiniował ostatecznie nastrój, kierunek artystyczny - połączył dawny ogień, młodzieńczy gniew, wyrywność, z inspiracjami Piazzolli , muzyki poważnej, kameralnej, filmowej. Tu jeszcze dobitniej można się upajać i podziwiać jak cudnie w tkankę kompozycji wpasował Santos - jego flet i gitara to jak kochankowie w namiętnym uścisku - grze wstępnej, pieszczotom i ekstazie , która nie ma końca - blisko, przy sobie, razem lecz każdy zachowują silną muzyczną i duchową osobowość i poczucie pewnej niezależności.
Na marginesie - gdybym miał doczekać wreszcie solidnej i sensownej adaptacji Wilka Stepowego Hermana Hesse - szczególnie scenie gdy przygnębiony Harry wraca po koncercie muzyki dawnej i zastaje zaskoczony piękną i lekko zlęknioną Marię ( przysłaną przez Herminę ) - i spędzają ze sobą pierwszą pełną uniesień i jednocześnie romantyczną i niewinną noc - to chyba nie zawahałbym się by kilka fragmentów i fraz z Flesh "pożyczyć i wykorzystać" - tylko kto by obecnie udźwignął cieżar takich ról ? - z bliskimi przyjaciółmi wielokrotnie dysputowaliśmy ogniście kto byłby najlepszy jako Harry - wielu wskazywało Jeremy Ironsa - dla nie może i znakomity ale zbyt szorstki i brutalny, ja widziałem siwego Richarda Gere (jak super wypadł w Zatańcz ze mną ) - ale dla nich zbyt przystojny, przesłodzony i lukrowany. Kto w roli Herminy i Marii ? - niegdyś widziałem Keirę, Mile Kunis, Olgę Kurylenko, Rosamund Pike - ale im się ciut postarzało, podobnie do roli Pabla - niegdyś wymarzony był młody Banderas czy Diego Luna - ale ich czas również nie oszczędzał
N Flesh jest mój mini-nabożny-ołtarz muzyczny czy ikona - przed, którą zawsze mam respekt i mimo tysiącznego przesłuchania nigdy nie mam dość i zawsze towarzyszą te same silne emocje. Chorzi o niepozorną perełkę Meninas - z portugalskiego znaczy "Dziewczęta" ( byle nie te z Dubaju ) - również ulubiona na albumie kompozycja Meoli - podarowana przez Egberto Gismonti - melodia niby prosta, płynie sobie jak obłoczek czy niezmącony czysty górski strumień, zero popisów, efekciarstwa - każdy dźwięk, fraza i fragment melodii ma mnóstwo czasu by wybrzmieć - tu Al stosuje zasadę "mniej znaczy więcej". Tego również nie da opisać tylko koniecznie posłuchać - gitarzysta dedykuje je swój dwóm pięknym córkom - Orianie i Valentinie - chciał w partii gitary zawrzeć tęsknotę za nimi w trakcie długich tras i podróży. Flet Santosa w środku kompozycji również kreuje nieziemski klimat rodem z pięknego snu, zagubienia i błądzenia we mgle czy jak w przypadku Innamoraty zawiłości, pułapki, pokusę, uleganie pożądaniu, zapomnieniu się o zatraceniu w miłości i igraszkach z piękną kobietą. Jednocześnie wszystko jest takie czyste, niewinne, krystalicznie uduchowione - zero lubieżności, wyuzdania czy perwersji.
Tytułowy Flesh - to zaproszenie do wielkiej ulicznej zabawy, kubańskiego karnawału - silnie tymi festynami i festiwalami zainspirowany utwór - czego w komentarzu do płyty nie ukrywa sam gitarzysta ciesząc się i pękając z dumy, że w paru roztańczonych minutach udało mu się zawrzeć te barwy, kolory emocje towarzyszące kubańskim "orgiom" ale nie tylko - bo podkreśla, że wiele z tego klimatu również pojawia w Miami - gdzie była nagrywana ta płyta. Doprawdy trudno usiedzieć w miejscu gdy się tego słucha - wielkie słowa uznania dla perkusjonistów w tym samego Meoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oH1mQHpjaOQ
Nie mogło zabraknąć autentycznej kompozycji Piazzolli - jednego z herosów Ala - mamy małą retrospekcję i powrót nastroju i myślenia kompozytorskiego i aranżacyjnego jaki zastosował lider na New Sinphonia, Heart of Emmigrants, Plays Piazzolla czy pełnego symfonicznego rozmachu Grande Passion. Tu każdy z muzyków ma swoje mini okienko - flet Santosa, piano fendera Gonzalo ( wspaniała i wytrawna partia - krótka ale niosąca więcej treści i obrazów niż niejedna rozwlekła trwająca w nieskończoność improwizacja ) czy ekstatyczna gitara Meoli - mamy do czynienia znów mniej z solistycznymi egoistycznymi popisami - tylko dialogiem 4 panów, jak partnerzy w Tango pięknie puentują i intonują co robi partner. Razem z nimi wędrujemy po zakamarkach Havany czy Buenos , kafejkach, ciemnych zaułkach i podejrzanych przybytkach rodem z Gombrowicza. Na marginesie trzeba przyznać - że muzyka Piazzolli w wykonaniu pełniejszego instrumentalnie bandu i kładu Meoli - brzmi lepiej, ciekawej i przykuwa uwagę niż jego solowe recitale czy grane w duecie czy w trio. Przykład ? - pierwszy z brzegu jak Fugata wypadała ekscytująco na żywo w bardziej elektrycznym entourage :
https://www.youtube.com/watch?v=Jzoni4jaD1Q
Jest miniatura - trochę szkic, trochę jakby niewykorzystana sekcja z innej kompozycji - Deep and Madly - za krótka by mogła bardziej rozwinąć ale te kilkadziesiąt sekund znów wystarczy by za Meolą podążyć w świat zmysłów, fantazji, obietnicy "ogrodu ziemskich rozkoszy" - znów wracamy i wzrok nasz przykuwa okładka.
Na koniec trochę muzyczny żart, trochę pastisz, może i lekka "zgrywa" - lider zasiadł również za zestawem perkusyjnym i z Jacksonem i Parmisano zaserwował nową wersję klasyka Corei - Senor Mouse - jakby puszczajac do nas kogo, są elementy nawet grania klubowego, niby jam, niby próba dla przyjemności przed koncertem - chyba wrzucenie na luz i spuszczenie powietrza po wcześniejszych pełnych rozmachu, kipiących emocjami, rozbuchanym erotyzmem, szałem ciał, zmysłów, krańcowym upojeniem kompozycjach - czyżby klasyczny "papieros tuż po" ? czy jak mawiali nasi satyrycy z Moralnego Niepokoju - ".... a ma pan jakiś taki prywatny dinks po "TYM" ? - po szubi-dubi ? - obwszem, sok z brzozy piję .... i jak ? - już dawno nie pamiętam smaku....." Wrażenia i smak po Flesh on Flesh pozostają na długo - polecam wszystkim, piękna płyta, trudno oderwać i potem się od niej uwolnić, jak cudowna kochanka już za nią tęsknimy tuląc jeszcze w ramionach i chce się do niej wracać wciąż i wciąż na nowo. Koniecznie trzeba poznać o ile ktoś nie zdążył i nie wyobrażam sobie nie nie mieć jej na własność.
Trudno uwierzyć ale to już równe 20 lat od ukazania się tego albumu. Niedawno spotkało mnie wielkie szczęście - po wielu latach wreszcie udało mi się upolować oryginalne pierwsze wydanie Telarc w digipaku - na allegro od lat krążyły albo rosyjskie podróbki lub zwyczajne mocno sponiewierane wydania pudełkowe - to mnie nie interesowało - gdyż mam do tego krążka specjalny stosunek.
Pierwotnie nagrałem go z jakiejś stacji satelitarnej nadającej świeże albumy jazzowe artystów z topu - lecz mieli taki dziwny zwyczaj, że niejednokrotnie nadawali od środka lub ostatniego albumu - owszem, pomagało to zyskać oryginalne, niebanalne spojrzenie na album - lecz z drugiej strony wywracało do góry właściwy zamysł autora. Śmiem twierdzić i nie jestem bynajmniej odosobniony w tym założeniu - że to ostatni naprawdę "WIELKI" album tego muzyka - później owszem była jakby "kontynuacja" - np dobry Consequence of Chaos - ale właśnie - muzyka była "dobra, solidna, poprawna" ale już pozbawiona tej magii i muśnięcia boskiego natchnienia.
Już sama okładka stanowi obietnicę obcowania z wielką sztuką - taka obwoluta nie może zawierać złej muzyki , mnie zawsze od razu kojarzyła się z okładką Marcator Projected East of Eden. Nie wiem na ile to był zabieg marketingowy - czy pomysł Ala - czy wybieg speców z wytwórni by tym bardziej skusić bynajmniej męską część słuchaczy - lecz trafiony w dziesiątkę. Pomysł na pewno nie nowy - już wcześniej pojawiały na okładkach gitarzysty piękne kobiety - na Kiss my Axe, Gypsy czy bardziej w tle Splendido Hotel. Tu nie ma żadnej przesady - strona fizyczna, duchowa, intelektualna i zmysłowa idealnie się dopełniają - trudno sobie wyobrazić brak jakiejkolwiek. Płyta w sumie krótka - ledwie 50 min - ale tu nie ma nudnej, słabej czy przeciętnej ani minuty - a tym bardziej kompozycji - a pierwsze 4 to nie przesadzę gdy napiszę - że to jedne z najwybitniejszych dokonań gitarzysty - który fenomenalnie połączył swoje wszelkie możliwe fascynacje w jedno - w obrębie danej kompozycji - wiele z nich to mini suity złożone z kontrastowych części ale jak u wprawnego alchemika - proporcje poszczególnych składników idealne - jak u najlepszego kucharza z przewodnika Michelina - nie za dużo kaparów, sos z białego pieprzu, krwiste, soczyste mięso, najlepsze , najświeższe produkty - jakież to wszystko smakowite i aromatyczne - aż przyprawia o zawrót głowy.
https://www.youtube.com/watch?v=0hJeqW5jAD4
Już otwierający z niepokojącym przywołującym wczesne pełne ognia nagrania Meoli riffem - Zona Desperata stanowi na otwarcie nie przystawkę ale z marszu królewskie główne danie - obok lidera mamy starych znajomych - perkusjonista Gumbi Ortiz, Mario Parmisano i weteran Anthony Jackson ( na albumie częściej obsługuje elektryczny kontrabas by dodać więcej "dołu" i ciepła kompozycjom - wychodzi znakomicie ). Nową twarzą jest perkusista Ernie Addams który pokazuje swoje umiejętności przyśpieszając rytm prowadzący do części środkowej z dęciakami i wybornymi pasażami - znów kojarzy z pierwszymi albumami gitarzysty - owo przyśpieszenie a przy tym precyzja godna Petera Erskine`a wprawia w zachwyt - ale najlepsze czeka nas pod koneic - w części zamykającej - przy tym ulubionej autora czego sam nie krył gdzie dochodzi do pasjonującej rozkręcającej jak sparing bokserski wymiany zdań i dialogu między Alem a gościem i to nie byle jakim - Gonzalo Rubalcaba na pianie fendera. Smaczku aranżacjom obok sekcji dęciaków dodaje flet Alejandro Santosa - w przekroju całej płyty Flesh - jego flet pojawiający w najmniej spodziewanych momentach dodaje tej pikanterii i czasem orientalnego ale głównie etnicznego z ameryki południowej czy Kuby kolorytu i silnie erotycznej, zmysłowej - znów kłania okładka - aury.
https://www.youtube.com/watch?v=QKQ1FCVzoZg
Grą, igraszką, rozkoszą dla zmysłów słuchacza i niezłą dawką stymulacja i rozpalania wyobraźni jest druga mini suita Innamorata - niezwykle jak bogate aranżacje, wtręty czarodziejskiego fletu Santosa, piano Parmisano , instrumenty perkusyjne splatają w jedno, wirują, zanikają, pojawiają jak spod wody , ulatują w niebyt i znów powracają - Al czarując na gitarze akustycznej nie unika ostrzejszych elektrycznych wejść. Cała pisanina na nic jeśli się tego w ogromnym skupieniu nie wysłucha. Wedle słów lidera to jedna z pierwszych kompozycji jakie napisał na ten projekt - który zdefiniował ostatecznie nastrój, kierunek artystyczny - połączył dawny ogień, młodzieńczy gniew, wyrywność, z inspiracjami Piazzolli , muzyki poważnej, kameralnej, filmowej. Tu jeszcze dobitniej można się upajać i podziwiać jak cudnie w tkankę kompozycji wpasował Santos - jego flet i gitara to jak kochankowie w namiętnym uścisku - grze wstępnej, pieszczotom i ekstazie , która nie ma końca - blisko, przy sobie, razem lecz każdy zachowują silną muzyczną i duchową osobowość i poczucie pewnej niezależności.
Na marginesie - gdybym miał doczekać wreszcie solidnej i sensownej adaptacji Wilka Stepowego Hermana Hesse - szczególnie scenie gdy przygnębiony Harry wraca po koncercie muzyki dawnej i zastaje zaskoczony piękną i lekko zlęknioną Marię ( przysłaną przez Herminę ) - i spędzają ze sobą pierwszą pełną uniesień i jednocześnie romantyczną i niewinną noc - to chyba nie zawahałbym się by kilka fragmentów i fraz z Flesh "pożyczyć i wykorzystać" - tylko kto by obecnie udźwignął cieżar takich ról ? - z bliskimi przyjaciółmi wielokrotnie dysputowaliśmy ogniście kto byłby najlepszy jako Harry - wielu wskazywało Jeremy Ironsa - dla nie może i znakomity ale zbyt szorstki i brutalny, ja widziałem siwego Richarda Gere (jak super wypadł w Zatańcz ze mną ) - ale dla nich zbyt przystojny, przesłodzony i lukrowany. Kto w roli Herminy i Marii ? - niegdyś widziałem Keirę, Mile Kunis, Olgę Kurylenko, Rosamund Pike - ale im się ciut postarzało, podobnie do roli Pabla - niegdyś wymarzony był młody Banderas czy Diego Luna - ale ich czas również nie oszczędzał
N Flesh jest mój mini-nabożny-ołtarz muzyczny czy ikona - przed, którą zawsze mam respekt i mimo tysiącznego przesłuchania nigdy nie mam dość i zawsze towarzyszą te same silne emocje. Chorzi o niepozorną perełkę Meninas - z portugalskiego znaczy "Dziewczęta" ( byle nie te z Dubaju ) - również ulubiona na albumie kompozycja Meoli - podarowana przez Egberto Gismonti - melodia niby prosta, płynie sobie jak obłoczek czy niezmącony czysty górski strumień, zero popisów, efekciarstwa - każdy dźwięk, fraza i fragment melodii ma mnóstwo czasu by wybrzmieć - tu Al stosuje zasadę "mniej znaczy więcej". Tego również nie da opisać tylko koniecznie posłuchać - gitarzysta dedykuje je swój dwóm pięknym córkom - Orianie i Valentinie - chciał w partii gitary zawrzeć tęsknotę za nimi w trakcie długich tras i podróży. Flet Santosa w środku kompozycji również kreuje nieziemski klimat rodem z pięknego snu, zagubienia i błądzenia we mgle czy jak w przypadku Innamoraty zawiłości, pułapki, pokusę, uleganie pożądaniu, zapomnieniu się o zatraceniu w miłości i igraszkach z piękną kobietą. Jednocześnie wszystko jest takie czyste, niewinne, krystalicznie uduchowione - zero lubieżności, wyuzdania czy perwersji.
Tytułowy Flesh - to zaproszenie do wielkiej ulicznej zabawy, kubańskiego karnawału - silnie tymi festynami i festiwalami zainspirowany utwór - czego w komentarzu do płyty nie ukrywa sam gitarzysta ciesząc się i pękając z dumy, że w paru roztańczonych minutach udało mu się zawrzeć te barwy, kolory emocje towarzyszące kubańskim "orgiom" ale nie tylko - bo podkreśla, że wiele z tego klimatu również pojawia w Miami - gdzie była nagrywana ta płyta. Doprawdy trudno usiedzieć w miejscu gdy się tego słucha - wielkie słowa uznania dla perkusjonistów w tym samego Meoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oH1mQHpjaOQ
Nie mogło zabraknąć autentycznej kompozycji Piazzolli - jednego z herosów Ala - mamy małą retrospekcję i powrót nastroju i myślenia kompozytorskiego i aranżacyjnego jaki zastosował lider na New Sinphonia, Heart of Emmigrants, Plays Piazzolla czy pełnego symfonicznego rozmachu Grande Passion. Tu każdy z muzyków ma swoje mini okienko - flet Santosa, piano fendera Gonzalo ( wspaniała i wytrawna partia - krótka ale niosąca więcej treści i obrazów niż niejedna rozwlekła trwająca w nieskończoność improwizacja ) czy ekstatyczna gitara Meoli - mamy do czynienia znów mniej z solistycznymi egoistycznymi popisami - tylko dialogiem 4 panów, jak partnerzy w Tango pięknie puentują i intonują co robi partner. Razem z nimi wędrujemy po zakamarkach Havany czy Buenos , kafejkach, ciemnych zaułkach i podejrzanych przybytkach rodem z Gombrowicza. Na marginesie trzeba przyznać - że muzyka Piazzolli w wykonaniu pełniejszego instrumentalnie bandu i kładu Meoli - brzmi lepiej, ciekawej i przykuwa uwagę niż jego solowe recitale czy grane w duecie czy w trio. Przykład ? - pierwszy z brzegu jak Fugata wypadała ekscytująco na żywo w bardziej elektrycznym entourage :
https://www.youtube.com/watch?v=Jzoni4jaD1Q
Jest miniatura - trochę szkic, trochę jakby niewykorzystana sekcja z innej kompozycji - Deep and Madly - za krótka by mogła bardziej rozwinąć ale te kilkadziesiąt sekund znów wystarczy by za Meolą podążyć w świat zmysłów, fantazji, obietnicy "ogrodu ziemskich rozkoszy" - znów wracamy i wzrok nasz przykuwa okładka.
Na koniec trochę muzyczny żart, trochę pastisz, może i lekka "zgrywa" - lider zasiadł również za zestawem perkusyjnym i z Jacksonem i Parmisano zaserwował nową wersję klasyka Corei - Senor Mouse - jakby puszczajac do nas kogo, są elementy nawet grania klubowego, niby jam, niby próba dla przyjemności przed koncertem - chyba wrzucenie na luz i spuszczenie powietrza po wcześniejszych pełnych rozmachu, kipiących emocjami, rozbuchanym erotyzmem, szałem ciał, zmysłów, krańcowym upojeniem kompozycjach - czyżby klasyczny "papieros tuż po" ? czy jak mawiali nasi satyrycy z Moralnego Niepokoju - ".... a ma pan jakiś taki prywatny dinks po "TYM" ? - po szubi-dubi ? - obwszem, sok z brzozy piję .... i jak ? - już dawno nie pamiętam smaku....." Wrażenia i smak po Flesh on Flesh pozostają na długo - polecam wszystkim, piękna płyta, trudno oderwać i potem się od niej uwolnić, jak cudowna kochanka już za nią tęsknimy tuląc jeszcze w ramionach i chce się do niej wracać wciąż i wciąż na nowo. Koniecznie trzeba poznać o ile ktoś nie zdążył i nie wyobrażam sobie nie nie mieć jej na własność.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.youtube.com/watch?v=na7ni3LjSrQ
Niedawno w necie wyp?yn?? ten koncert z Krakowa z TV - gdy jeszcze nasza tiwi realizowa?a "misj?". W tamtym czasie mimo utyskiwania cz??ci "?rodowiska i dziennikarzy" skupionych wokó? Jazz Forum - "?e Meola to przerost techniki nad tre?ci?, ?e to nawa? efekciarskich trików i muzycznie przegadane" - to odwiedziny Ala w naszym kraju zawsze wywo?ywa?o spore poruszenie a dla fanów stanowi?o nie lada atrakcj? i uczt?, pozostaj?c na d?ugo w pami?ci. Sam muzyk przekornie i ?artobliwie wspomina?, ?e ze wspomnie? z pobytu w naszym kraju pozosta?o mu rozczarowanie stanem dróg i jako?ci? serwowanych da? - z t?sknot? za "s?ynnymi polskimi go??bkami" - ilekro? to s?ysza?em, ?a?owa?em, ?e nie by?o mo?liwo?ci zaprosi? go do nas - go??bki mojej mamy na pewno by go zachwyci?y (plus mój sos pomidorowy) - kto wie czy nie dosz?oby do sytuacji ?e musieliby?my si? "pozby? artystycznego go?cia" - "... no Meola, najad?e? si? i do widzenia...."
O muzyce nie ma sensu za du?o pisa? - koktajl wp?ywów, nastrojów, stylistyk, kategorii z ca?ego ?wiata - projekt World Sinfornia by? ogromnym krokiem na przód i zdefiniowa? fascynacje Ala i jego postrzeganie muzyki na d?ugie lata - a s?uchacze byli jak zahipnotyzowani i odurzeni tym co oferowa?. Ten show ma 3 mocne punkty - otwieraj?cy rozmarzony i jak u Meoli - nami?tny Indigo, ?rodkowy szykowany na kolejny album Orange and Blue - jeden z moich ulubionych This Way Before i zamykaj?cy ca?o?? - rozimprowizowany i ukazuj?cy niema?e umiej?tno?ci muzyków jak i zaci?cie do showma?stwa i wci?gania publiczno?ci do zabawy - klasyk - Mediteranean Sundance - gdzie np perkusjonista Arto szaleje z efektami sonorystycznymi - np dmuchaj?c w butelk? od "naszej" Kryniczanki . Sk?ad najlepszy z mo?liwych - prawdziwy All Star Band - jest w/w Arto, dzielnie sekunduj?cy na drugiej gitarze bardzo klasyczny Chris Carrington oraz "pianista którego Al nie móg? sobie nawet najpi?kniejszych snach wymarzy?" - czyli genialny Mario Parmisano - z dobrym rezultatem bo w aran?ach na ?ywo zast?pi? Dino Saluzziego - który gra? na Heart of Emmigrants.
Niedawno w necie wyp?yn?? ten koncert z Krakowa z TV - gdy jeszcze nasza tiwi realizowa?a "misj?". W tamtym czasie mimo utyskiwania cz??ci "?rodowiska i dziennikarzy" skupionych wokó? Jazz Forum - "?e Meola to przerost techniki nad tre?ci?, ?e to nawa? efekciarskich trików i muzycznie przegadane" - to odwiedziny Ala w naszym kraju zawsze wywo?ywa?o spore poruszenie a dla fanów stanowi?o nie lada atrakcj? i uczt?, pozostaj?c na d?ugo w pami?ci. Sam muzyk przekornie i ?artobliwie wspomina?, ?e ze wspomnie? z pobytu w naszym kraju pozosta?o mu rozczarowanie stanem dróg i jako?ci? serwowanych da? - z t?sknot? za "s?ynnymi polskimi go??bkami" - ilekro? to s?ysza?em, ?a?owa?em, ?e nie by?o mo?liwo?ci zaprosi? go do nas - go??bki mojej mamy na pewno by go zachwyci?y (plus mój sos pomidorowy) - kto wie czy nie dosz?oby do sytuacji ?e musieliby?my si? "pozby? artystycznego go?cia" - "... no Meola, najad?e? si? i do widzenia...."
O muzyce nie ma sensu za du?o pisa? - koktajl wp?ywów, nastrojów, stylistyk, kategorii z ca?ego ?wiata - projekt World Sinfornia by? ogromnym krokiem na przód i zdefiniowa? fascynacje Ala i jego postrzeganie muzyki na d?ugie lata - a s?uchacze byli jak zahipnotyzowani i odurzeni tym co oferowa?. Ten show ma 3 mocne punkty - otwieraj?cy rozmarzony i jak u Meoli - nami?tny Indigo, ?rodkowy szykowany na kolejny album Orange and Blue - jeden z moich ulubionych This Way Before i zamykaj?cy ca?o?? - rozimprowizowany i ukazuj?cy niema?e umiej?tno?ci muzyków jak i zaci?cie do showma?stwa i wci?gania publiczno?ci do zabawy - klasyk - Mediteranean Sundance - gdzie np perkusjonista Arto szaleje z efektami sonorystycznymi - np dmuchaj?c w butelk? od "naszej" Kryniczanki . Sk?ad najlepszy z mo?liwych - prawdziwy All Star Band - jest w/w Arto, dzielnie sekunduj?cy na drugiej gitarze bardzo klasyczny Chris Carrington oraz "pianista którego Al nie móg? sobie nawet najpi?kniejszych snach wymarzy?" - czyli genialny Mario Parmisano - z dobrym rezultatem bo w aran?ach na ?ywo zast?pi? Dino Saluzziego - który gra? na Heart of Emmigrants.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Al Di Meola
https://www.youtube.com/watch?v=O9hcj2l80FY
Przepiękny koncerty z Maryland - Grand Ballroom 29.03.1985. Kolejny koronny dowód jak muzyka Meoli błyskawicznie ewoluowała - gdy zostawił coraz bardziej dla wielu "śmiesznego" najeżonego elektronicznymi wzmocnieniami i "frajerstwem" z komputera - stylistykę ze Scenario czy Rendez-vous a syntezatory - w postaci ówcześnie wszechmocnego Synclaviera miały być zaledwie "zestawem i przybornikiem przypraw" do głównego, koronnego akustycznego dania - wyczarowanego z akustycznej gitary, fortepianu i licznych perkusjonaliów. Zawsze powtarzałem, że rok 1985 odmienił dosłownie wszystko u Ala - a album Soaring był otwarciem nowego rozdziału i przełomem pod każdym względem - choć inni dopatrywali się przełomu w akustycznym trio z Paco i Johnem czy momentami jednostajnego aczkolwiek intrygującego Cielo e Tera. Zakochani ( jak Ja ) bez pamięci w Soaring w niezwykłych kompozycjach i namiętnych aranżach - powinni być tym bootlegiem zachwyceni - znów mocno rozbudowane niekiedy do 20 min wersje Traces, tytułowy Soaring, Capoeira w doborowym towarzystwie - mistrza Moreiry i Phila Markowitza - dziwna sprawa - bo koncert zagrany w trio - w ciągu tajemniczego roku 85 - Al osobliwie tasował i wedle źródeł - czasem grał recitale solo, czasem w w/w trio, kiedy indziej tylko z Airto czy w kwintecie z Gottliebem z PMG i Chipem Jacksonem ( są osoby podające, że chodziło raczej o Anthony Jacksona ) - czy tylko znów duet z Philem, straszny bałagan - ale cudowna i niepowtarzalna okazja by śledzić jak ten materiał z najbardziej rozmarzonego i bezwstydnie rozerotyzowanego albumu Soaring krążył meandrami, ewoluował, zbaczał, kusił, zwodził, znów uwodził zaślepionych słuchaczy - bo taki to album - kto się w nim rozkochał - nie był już nigdy taki sam.
Przepiękny koncerty z Maryland - Grand Ballroom 29.03.1985. Kolejny koronny dowód jak muzyka Meoli błyskawicznie ewoluowała - gdy zostawił coraz bardziej dla wielu "śmiesznego" najeżonego elektronicznymi wzmocnieniami i "frajerstwem" z komputera - stylistykę ze Scenario czy Rendez-vous a syntezatory - w postaci ówcześnie wszechmocnego Synclaviera miały być zaledwie "zestawem i przybornikiem przypraw" do głównego, koronnego akustycznego dania - wyczarowanego z akustycznej gitary, fortepianu i licznych perkusjonaliów. Zawsze powtarzałem, że rok 1985 odmienił dosłownie wszystko u Ala - a album Soaring był otwarciem nowego rozdziału i przełomem pod każdym względem - choć inni dopatrywali się przełomu w akustycznym trio z Paco i Johnem czy momentami jednostajnego aczkolwiek intrygującego Cielo e Tera. Zakochani ( jak Ja ) bez pamięci w Soaring w niezwykłych kompozycjach i namiętnych aranżach - powinni być tym bootlegiem zachwyceni - znów mocno rozbudowane niekiedy do 20 min wersje Traces, tytułowy Soaring, Capoeira w doborowym towarzystwie - mistrza Moreiry i Phila Markowitza - dziwna sprawa - bo koncert zagrany w trio - w ciągu tajemniczego roku 85 - Al osobliwie tasował i wedle źródeł - czasem grał recitale solo, czasem w w/w trio, kiedy indziej tylko z Airto czy w kwintecie z Gottliebem z PMG i Chipem Jacksonem ( są osoby podające, że chodziło raczej o Anthony Jacksona ) - czy tylko znów duet z Philem, straszny bałagan - ale cudowna i niepowtarzalna okazja by śledzić jak ten materiał z najbardziej rozmarzonego i bezwstydnie rozerotyzowanego albumu Soaring krążył meandrami, ewoluował, zbaczał, kusił, zwodził, znów uwodził zaślepionych słuchaczy - bo taki to album - kto się w nim rozkochał - nie był już nigdy taki sam.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Al Di Meola
https://www.guitars101.com/threads/al-d ... 46.793458/
Wielka niespodzianka i bezcenny materiał o wyjątkowo jak na bootleg doskonałej jakości z okresu Cielo / Soaring. Jeśli ktoś jest jak ja beznadziejnie zakochany w wybornych kompozycjach z Soaring - polecam ten koncert - zagrany w trio - Meola / Moreira / Markowitz. Bogate pełne rozmachu brzmienie mimo pozornie skromnej obsady. Rozbudowane o liczne sola, improwizacje, smaczki, zasygnalizowane pomysły kompozycje - które jak pisałem wielokrotnie - zdefiniowały na nowo styl i kierunek artystyczny Ala, słuchanie ich po latach to zaiste wielka frajda i niezwykła podróż w kraj zmysłowych, romantycznych i fantazyjnych pejzaży. Szkoda, że trwało to tak krótko - wszyscy wrócili do swoich planów a to trio brzmiało unikatowo. Wiele szukałem na temat ewentualnych "konfliktów" czy "różnic muzycznych" między panami. Słychać jak sam Meola "rozmiłował" się i był zakochany w tej nowej stylistyce co udziela słuchaczom na każdym kroku - wielkie słowa uznania dla jego akustyków - wszystko brzmi przestrzennie, soczyście i z pasją - czy to jedna z gitar akustycznych czy podłączona do Synclaviera.
Wielka niespodzianka i bezcenny materiał o wyjątkowo jak na bootleg doskonałej jakości z okresu Cielo / Soaring. Jeśli ktoś jest jak ja beznadziejnie zakochany w wybornych kompozycjach z Soaring - polecam ten koncert - zagrany w trio - Meola / Moreira / Markowitz. Bogate pełne rozmachu brzmienie mimo pozornie skromnej obsady. Rozbudowane o liczne sola, improwizacje, smaczki, zasygnalizowane pomysły kompozycje - które jak pisałem wielokrotnie - zdefiniowały na nowo styl i kierunek artystyczny Ala, słuchanie ich po latach to zaiste wielka frajda i niezwykła podróż w kraj zmysłowych, romantycznych i fantazyjnych pejzaży. Szkoda, że trwało to tak krótko - wszyscy wrócili do swoich planów a to trio brzmiało unikatowo. Wiele szukałem na temat ewentualnych "konfliktów" czy "różnic muzycznych" między panami. Słychać jak sam Meola "rozmiłował" się i był zakochany w tej nowej stylistyce co udziela słuchaczom na każdym kroku - wielkie słowa uznania dla jego akustyków - wszystko brzmi przestrzennie, soczyście i z pasją - czy to jedna z gitar akustycznych czy podłączona do Synclaviera.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Al Di Meola
https://www.youtube.com/watch?v=b3-pflqGEnY
Dzięki fanom, kolekcjonerom i miłośnikom wypłynął następny pasjonujący koncert Meoli nagrany dla TV w Chile. Tamtejszy rynek i publiczność gorąco czekała i przyjmowała gwiazdy nowocześniejszego jazzu - projekty Pata czy Corei a wiele występów było rejestrowanych - wystarczy pokopać w necie a charakterystyczne logo Viceroy to "znak rozpoznawczy" - dziś nie do pomyślenia . Jak wielokrotnie pisałem począwszy od Cielo - poprzez bajeczne i rozmarzone rozerotyzowane Soaring i Tiramisu - rozpoczął nowy i fascynujący ponad wszelkie wyobrażenie okres w twórczości Ala. Co ciekawe po prawie 2 latach intensywnego koncertowania w składzie "elektrycznym" z Brechtleinem, Webbem i Akagi - Meola zwrócił się ku kameralnej obsadzie - z mistrzem perkusyjnych - wiernym przez wiele lat Gumbi Ortizem ( z którym miał porozumienie wręcz telepatyczne - ich silnie rytmiczne duety to za każdym razem majstersztyki ), wokalnie udzielającym sie od czasu do czasu dziś zapomnianym Jose Renato i pojawiła "nowa" twarz - znakomity aczkolwiek powściągliwy gitarzysta mający ciekawe korzenie - Caracas, Wenezuela - Chrisa Carringtona. Czego wcześniej nie wiedziałem i co mnie fascynuje - że już wtedy rozkwitała idea - lub wręcz była prawie gotowa idea "World Sinfonia" a współpraca z Ortizem i Carringtonem trwać przez kolejne lata. Żal jedynie obdarzonego anielskim ekspresyjnym głosem - pasującym jak nikt do rozmarzonej muzyki z kapitalnymi melodiami - Renato, który potem gdzieś przepadł - on sam również był całkiem zdolnym gitarzystą i z Alem grali sporadycznie skromne duety - tu cieszą akustyczne wersje ślicznych romantycznych - Arabella i Maraba ( znam ludzi, którzy gdy upewniwszy się, że w domu są sami a nastawiają krążek Tiramisu - drą się wniebogłosy daremnie nadążając za Jose Renato ). Nie mogło zabraknąć koncertowych "asów" - Spain i Mediterranean Sundance - tradycyjnie wzbudzających szalony entuzjazm audytorium i szelmowski uśmiech Meoli. Gdybym miał już usilnie na coś ponarzekać - to może jedynie ciut rozczarowuje zbyt zagoniona i rwąca się wersja mego ukochanego Broken Heart.
Dzięki fanom, kolekcjonerom i miłośnikom wypłynął następny pasjonujący koncert Meoli nagrany dla TV w Chile. Tamtejszy rynek i publiczność gorąco czekała i przyjmowała gwiazdy nowocześniejszego jazzu - projekty Pata czy Corei a wiele występów było rejestrowanych - wystarczy pokopać w necie a charakterystyczne logo Viceroy to "znak rozpoznawczy" - dziś nie do pomyślenia . Jak wielokrotnie pisałem począwszy od Cielo - poprzez bajeczne i rozmarzone rozerotyzowane Soaring i Tiramisu - rozpoczął nowy i fascynujący ponad wszelkie wyobrażenie okres w twórczości Ala. Co ciekawe po prawie 2 latach intensywnego koncertowania w składzie "elektrycznym" z Brechtleinem, Webbem i Akagi - Meola zwrócił się ku kameralnej obsadzie - z mistrzem perkusyjnych - wiernym przez wiele lat Gumbi Ortizem ( z którym miał porozumienie wręcz telepatyczne - ich silnie rytmiczne duety to za każdym razem majstersztyki ), wokalnie udzielającym sie od czasu do czasu dziś zapomnianym Jose Renato i pojawiła "nowa" twarz - znakomity aczkolwiek powściągliwy gitarzysta mający ciekawe korzenie - Caracas, Wenezuela - Chrisa Carringtona. Czego wcześniej nie wiedziałem i co mnie fascynuje - że już wtedy rozkwitała idea - lub wręcz była prawie gotowa idea "World Sinfonia" a współpraca z Ortizem i Carringtonem trwać przez kolejne lata. Żal jedynie obdarzonego anielskim ekspresyjnym głosem - pasującym jak nikt do rozmarzonej muzyki z kapitalnymi melodiami - Renato, który potem gdzieś przepadł - on sam również był całkiem zdolnym gitarzystą i z Alem grali sporadycznie skromne duety - tu cieszą akustyczne wersje ślicznych romantycznych - Arabella i Maraba ( znam ludzi, którzy gdy upewniwszy się, że w domu są sami a nastawiają krążek Tiramisu - drą się wniebogłosy daremnie nadążając za Jose Renato ). Nie mogło zabraknąć koncertowych "asów" - Spain i Mediterranean Sundance - tradycyjnie wzbudzających szalony entuzjazm audytorium i szelmowski uśmiech Meoli. Gdybym miał już usilnie na coś ponarzekać - to może jedynie ciut rozczarowuje zbyt zagoniona i rwąca się wersja mego ukochanego Broken Heart.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4033
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Al Di Meola
https://www.rmf24.pl/kultura/news-w-tra ... rp_state=1
Smutne i niepokojące wieści z obozu Meoli - gitarzysta miał mieć zawał w trakcie koncertu w Bukareszcie - nie był w stanie go dokończyć, ledwo wrócił za kulisy a pozostałe występy odwołano. Liczę, że obejdzie bez poważniejszych skutków ubocznych i reperkusji. Z drugiej strony czas nie oszczędza nikogo i nikt przed nim nie ucieknie - za rok Alowi podobnie jak Patowi stuknie 70tka.
Smutne i niepokojące wieści z obozu Meoli - gitarzysta miał mieć zawał w trakcie koncertu w Bukareszcie - nie był w stanie go dokończyć, ledwo wrócił za kulisy a pozostałe występy odwołano. Liczę, że obejdzie bez poważniejszych skutków ubocznych i reperkusji. Z drugiej strony czas nie oszczędza nikogo i nikt przed nim nie ucieknie - za rok Alowi podobnie jak Patowi stuknie 70tka.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4513
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Re: Al Di Meola
Trzyma się gość świetnie ale niestety metrykę ciężko oszukać. Mam nadzieję że to tylko ostrzeżenie i Meola jeszcze wróci do grania, chciałbym go0 zobaczyć na żywo.