New Romantic i pokrewne

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Tarkus
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 11427
Rejestracja: 11.04.2007, 18:15
Lokalizacja: Wa-wa
Kontakt:

Post autor: Tarkus »

Gagarińskij Distrikt to tam, gdzie pomnik Gagarina? To akurat nie jest specjalnie daleko od Łużników ;)
A późnoradziecka / wczesnorosyjska scena tanecznej elektroniki miewała naprawdę fajne momenty. Gdyby nie paździerzowe brzmienie, nie odstawałoby za mocno od Europy. Kilka razy trafiłem na podobne kwiatki i bywałem pozytywnie zaskoczony, bo na hasło "radziecka muzyka taneczna" od razu włączały mi się "Biełyje rozy".
If you don’t love RoboCop, then you are a Nazi and support terrorism.
Na Discogsach
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9404
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Post autor: Leptir »

No wiesz, moskiewskie korki są epickie, a to po drugiej stronie rzeki. ;) Ale tak, masz rację, elektroniczna scena ZSRR/Rosji potrafi zaskoczyć. Ja na razie jestem na początku odkrywania. :)
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Awatar użytkownika
Tarkus
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 11427
Rejestracja: 11.04.2007, 18:15
Lokalizacja: Wa-wa
Kontakt:

Post autor: Tarkus »

Pamiętam te moskiewskie korki - stojąca sześciopasmówka to nie jest coś, co łatwo wylatuje z głowy :D
If you don’t love RoboCop, then you are a Nazi and support terrorism.
Na Discogsach
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

Teresa (tak, ta Teresa ;)).
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9404
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Post autor: Leptir »

Ooooo! :) Pokażcie mi takiego, co wchodził w dorosłość w latach 80. i na początku 90. i nie miał styczności z Teresą... ;)
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

Serbowie i ich romantyzm ;)
Jeden z komentarzy ładnie podsumował składankę:
„1. YugOMD
2. Depeche Yugo
3. Kraftyugo”

https://youtu.be/Y4B0vUIQXBY
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9404
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Post autor: Leptir »

Dzięki Maćku! Zrobiłeś mi świetny prezent i odmah dan nije loš! :)
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

Paweł zaproponował, aby cały tekst o new romantic wrzucić w tym miejscu. Może jeszcze kiedyś komuś się przyda.



ROMANTYCY MUZYKI ROCKOWEJ




Na cichej ulicy zalanej deszczem stał młody samotny człowiek
z radioodbiornikiem przytulonym do twarzy
Stare melodie już dawno przebrzmiały i teraz na
zatłoczonej, zalanej słońcem plaży on zakłada swoje słuchawki
W pieśni syntezatorów wiruje nowoczesny świat
Takie jest europejskie dziedzictwo, dzisiejsza kultura
Tacy są nowi Europejczycy


Ultravox - New Europeans (Vienna)



Bez mała czterdzieści lat temu na brytyjskiej scenie muzycznej zaczął dynamicznie rozwijać się nowy nurt w obrębie popu. Niniejszy tekst jest próbą pogłębionego spojrzenia na new romantic. Warto jeszcze raz zastanowić się, jaka była jego geneza oraz w czym przejawiał się syndrom noworomantycznej estetyki. Przed laty był to temat, który niejednokrotnie polaryzował opinie nie tylko zwykłych słuchaczy, ale także „uczonych w piśmie”. Zagłębimy się w niego, aby poszukać zarówno blasków, jak i cieni, starając się jednocześnie odpowiedzieć na pytanie – co nam zostało po latach z tych płyt?



I. Podglebie (1977-1979)

W 1976 roku Zjednoczonym Królestwem wstrząsnęła punk rockowa rewolta, która mocno przeorała rynek muzyczny. Z dzisiejszej perspektywy można skonstatować, iż ówcześni młodzi buntownicy mieli niewiele do zaoferowania. Ich muzyka była schematyczna, siermiężna, częstokroć raziła amatorszczyzną, z kolei teksty odstręczały toporną retoryką. Rychło jednak na drożdżach tego, zdawałoby się mało perspektywicznego ruchu, zaczął rozwijać się znacznie bardziej interesujący i wielobarwny nurt. Mowa rzecz jasna o post-punku, czy też inaczej, nowej fali. Szczególnie lata 1977-1982 przyniosły jego dynamiczny rozwój. W jego obrębie egzystowały podmioty grające bardzo różnorodną muzykę. Aby nie być gołosłownym: Public Image Ltd, Pere Ubu, Joy Division, Talking Heads, Television, Tuxedomoon, This Heat, Wire, Gang Of Four. Tak na dobrą sprawę każda z tych grup grała coś innego. W kontekście genezy interesującego nas zjawiska powyższy szkic jest istotny, bowiem należy pamiętać o tym, że sporo prominentnych postaci ze sceny noworomantycznej wywodziło się ze środowisk nowofalowych. Z jego syntezatorowego odprysku na przełomie lat 70. i 80. wykiełkował nowy ruch, znany powszechnie jako „new romantic”. Wpływy nowofalowe były najbardziej słyszalne w pierwszej fazie rozwoju gatunku. Wdzięcznym przykładem w tej materii niech będą dwa albumy, które de facto go zdefiniowały. Eponimiczny debiut Visage odwołuje się do syntezatorowej nowej fali, ukierunkowanej na bardziej masowego słuchacza (kłania się Gary Numan). Steve Strange i jego koledzy z zespołu nie mieli jednak zamiaru zanurzyć się bez reszty w tych klimatach. Robią krok do przodu, tym samym walnie przyczyniają się do wykrystalizowania nowej stylistyki, która w latach 80. zyska ogromną popularność. Mniejsza o etykietki, choć termin synthpop zdaje się tu być chyba najlepszym rozwiązaniem. Jeszcze bardziej wyrazistym przykładem związków z post-punkiem jest Vienna. W istocie jest to intrygująca hybryda nowej fali i wczesnego noworomantyzmu. Niewątpliwie to na tych płytach ukonstytuowały się zręby nowego stylu, który później będzie rozwijany przez licznych, mniej lub bardziej oryginalnych, kontynuatorów. Steve Strange, Midge Ure i inni apostołowie Nowej Muzyki odwoływali się do bardziej tradycyjnych i nośnych odmian nowej fali. Ich celem nie było poszerzanie granic estetycznych rocka czy też ezoteryczne eksperymenty, zamierzali tworzyć muzykę stricte rozrywkową, która będzie cieszyć się względami szerokiego grona słuchaczy. Z tego względu nader często new romantic en bloc wrzucano do szuflady z mało sympatyczną łatką „muzyka komercyjna”, co, zważywszy na różnorodność nurtu i niejednoznaczność postaw i priorytetów, dla niektórych artystów było krzywdzące. Aby nie być gołosłownym, trudno w tym względzie postawić obok siebie choćby Duran Duran i Talk Talk (biorąc pod uwagę całokształt działalności). Fundamenty nowego stylu nie zostały jednak stworzone li tylko na podwalinach post-punkowej estetyki. Ogólnie odwoływano się do dziedzictwa romantyzmu, szczególnie jego wczesnej formy, z początku XIX wieku. W niejednym względzie istotne były również inspiracje płynące ze świata glam rocka. Warto przywołać choćby wizualia (David Bowie z okresu Ziggy'ego Stardusta), w pewnym względzie również sama muzyka. Nie sposób nie wspomnieć o Roxy Music, który był ważnym punktem odniesienia dla przedstawicieli nowego stylu. Koniecznie trzeba rozwinąć wątek związany z Davidem Bowie, bowiem jego oddziaływanie było szczególnie silne. „Kameleon Rocka” odegrał niepoślednią rolę nie tylko w kontekście pomysłu na image (np. androgyniczna postać) czy też makijażu, ale także muzyki. Jego eksperymenty z syntezatorami i wizja zelektryfikowanego rocka w okresie „trylogii berlińskiej” wydają się bardzo instruktywne. Szczególnie pierwsze dwa albumy trylogii – Low (1977) i "Heroes" (1977). Latem 1980 roku ukazał się singiel Bowiego Ashes To Ashes, promujący album Scary Monsters (and Super Creeps), który stał się wielkim przebojem. Zarówno stylistycznie, jak i brzmieniowo dobrze wpisywał się w zmiany w duchu noworomantycznym. David Bowie, jakżeby inaczej, znowu był na bieżąco! Kto wie, czy największą inspiracją dla Visage, Ultravox i ich kontynuatorów nie był jednak Kraftwerk. Znamienna jest wielotorowość tych oddziaływań. Zespół z Düsseldorfu najpierw wywarł przemożny wpływ na artystów, którzy już w latach 70. eksperymentowali z syntezatorami (David Bowie, Gary Numan, The Human League), później był niezwykle istotny dla całego tabunu wykonawców spod znaku new romantic, czy też szerzej, synthpopu. Totalna elektryfikacja instrumentarium, charakterystyczne brzmienie syntezatorów, patenty aranżacyjne i rytmiczne, wykorzystanie elektronicznej perkusji, techniki transformacji głosu ludzkiego przez urządzenia elektroniczne – wszystko to znalazło swoje odbicie w noworomantycznym świecie dźwięków. Zaiste, trudno wyobrazić sobie synthpop z lat 80 bez tej formacji. Skoro jesteśmy przy wątku niemieckim, wypada jeszcze wspomnieć o krautrocku, który również w pewnej mierze odcisnął swoje piętno na interesującym nas tutaj gatunku. Tropem godnym polecenia jest twórczość Neu! – przede wszystkim chodzi o pomysły związane z rozwojem tkanki rytmicznej. Ich echa słychać choćby w sztuce perkusyjnej Warrena Canna. Wystarczy porównać sobie E-Music z Neu!'75 (1975) i The Song (We Go) z Quartet (1982). Zapożyczenie konceptu strukturalnego i motorycznego jest tu oczywiste. W świetle powyższych przykładów widać, że rdzeń estetyczny nowego gatunku powstał w wyniku melanżu rozlicznych tendencji stylistycznych, które rozwinęły się na gruncie muzyki rockowej. Jego prominentni przedstawiciele dodali trochę od siebie (tym zajmiemy się w kolejnych rozdziałach), w rezultacie powstała nowa jakość na muzycznej scenie – new romantic.



II Narodziny (1979-1980)

Na przełomie 1978 i 1979 roku w kilku angielskich miastach z wolna zaczęły kształtować się grupy młodych ludzi, których łączyła wspólnota zainteresowań oraz podobny stosunek do ówczesnej rzeczywistości. Dystansowali się od ortodoksyjnego punk rocka i jego haseł w rodzaju „no future”. Nie interesowała ich kontestacja, chcieli skupić się na bardziej rozrywkowych aspektach życia, najczęściej zwykłej zabawie po ciężkim dniu pracy lub nauce w szkole. Najważniejsze dla przyszłego ruchu okazało się środowisko, które skupili wokół siebie Steve Strange (właśc. Steve Harrington), Rusty Egan i Chris Sullivan. Jesienią 1978 roku w wynajętej sali na Dean Street otworzyli klub nocny „Billy's Club”. Rychło kultowe stały się wtorkowe spotkania klubowiczów (tzw. „Bowie Night”), w czasie których można było zabawić się przy muzyce. Z głośników rozbrzmiewały nagrania Davida Bowiego, Roxy Music, Kraftwerk, Neu! Wybór dnia tygodnia nie był przypadkowy. Steve Strange et consortes chcieli, aby do klubu przychodzili świadomi ludzie, którzy utożsamiają się z ich subkulturą. Weekendowe imprezy mogły przyciągnąć wiele przypadkowych osób. Popularność klubu szybko rosła, co zrodziło potrzebę przeniesienia się do większego lokalu. Ostatecznie wybór padł na istniejący już „Blitz”, mieszczący się przy stacji Holborn Tube. Wkrótce problemem okazało się to, że nastąpił pewien przesyt prezentowaną muzyką. Zarówno włodarze klubu, jak i publiczność odczuwali potrzebę odświeżenia repertuaru, w którym do tej pory bez reszty królowali David Bowie i Kraftwerk. W tych okolicznościach zrodził się pomysł zarejestrowania muzyki. Strange, Egan oraz bywalec klubu, niejaki Midge Ure (właśc. James Ure), weszli do studia i nagrali cover In The Year 2525, duetu Zager And Evans. Wkrótce doszło do nieoczekiwanej fuzji – Strange, Ure, Egan i Currie połączyli swoje siły z muzykami grającymi wcześniej w nowofalowej formacji Magazine (Dave Formula, John McGeoch, Barry Adamson). Tak oto powstała studyjna formacja Visage. W tym czasie stopniowo wzbierała fala nowej mody, powstawały kolejne kluby w Londynie, Birmingham i innych miastach. W marcu 1980 roku w „Daily Mirror” pojawił się artykuł, w którym autor pisał o nowej modzie, która pojawiła się w Londynie. Jedną z pierwszych analiz nowego trendu był artykuł na łamach „Face”, autorstwa Johna Savage'a, zatytułowany „The Cult With No Name”. Bywalców klubu „Blitz” nazywano wówczas: The Blitz Kids, Romantic Rebels, New Dandies. Pojawiały się również inne określenia. Wprawdzie pierwszy singiel Visage ukazał się jeszcze pod koniec 1979 roku, to jednak prawdziwa eksplozja nastąpiła pod koniec następnego roku, kiedy to światło dzienne ujrzał singiel Fade To Grey. Utwór był wielkim przebojem nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w innych krajach europejskich. Świetnie sprzedawał się również eponimiczny debiut zespołu. W tym samym czasie triumfy święcił przełomowy album Ultravox, Vienna, na którym znalazł się drugi, obok Fade To Grey, hymn nowego stylu. Chodzi rzecz jasna o kompozycję tytułową. Do wzrostu popularności Visage i Ultravox przyczyniły się również stylowe teledyski. Z czasem nurt okrzyknięto nazwą „New Romantic”. Wedle najczęściej przytaczanej wersji, jako pierwszy użył jej w 1981 roku Richard Burgess z zespołu Landscape. Jest również inna – muzycy Duran Duran twierdzą, że przeczytali ją w „New Musical Express”. Jak wiadomo, słowa „new romantic” pojawiają się w tekście jednego z pierwszych utworów Duran Duran, Planet Earth. Pamiętajmy o tym, że new romantic to nie tylko muzyka, ale także specyficzna moda – ubrania, fryzury. Eleganckie jedwabne garnitury, szerokie marynarki, kolorowe szaliki, szpiczaste buty, w przypadku kobiet koniecznie szpilki. Dopełnieniem były: sterczące grzywki, tapiry na głowach i ostre makijaże. Nierzadko nawiązywano do mody z lat 20. XX wieku, starano się roztaczać wokół siebie dandysowską otoczkę.

W kontekście naszych rozważań związanych z genezą nowego nurtu muzycznego, koniecznie trzeba wspomnieć o technologicznym aspekcie tego procesu. Fundamentalna jest szczególnie rola syntezatorów, które, za sprawą coraz bardziej atrakcyjnych cen, zaczęły się upowszechniać. Niejeden młodzian mógł dzięki temu rozpocząć działalność muzyczną. Miniaturyzacja szła w parze ze znacznym uproszczeniem obsługi. Jeszcze na początku lat 70. była ona bardzo skomplikowana. Instruktywne w tym względzie mogą być przygody jednego z pionierów tego instrumentu, Keitha Emersona, który nie mając nawet instrukcji obsługi, zmagał się z oporem materii, będąc niejednokrotnie u kresu wytrzymałości psychicznej. Syntezatory nowej generacji umożliwiały swobodne używanie arpeggiatorów, pokręteł zmian fazy i inne ułatwienia, dzięki czemu nawet niezaawansowany adept muzyki mógł względnie dobrze radzić sobie z tym ustrojstwem. Na początku lat 80. „nowi romantycy” używali jeszcze syntezatorów analogowych (Yamaha CS-80, Yamaha SS- 30, ARP Odyssey, Oberheim OB-X), dzięki czemu nierzadko udawało im się wykreować barwne brzmienie, w zależności od potrzeb – ciepłe i plastyczne lub zimne i odhumanizowane. Zauważalna była rosnąca rola elektronicznej perkusji i automatu perkusyjnego. Na przełomie lat 70. i 80. uruchomiona została dynamika rozwoju, bo oto do akcji wkraczają nowi artyści, którzy swoją muzykę opierają na syntezatorach. W 1979 roku ukazuje się debiutancki album The Human League, rok później wychodzi Travelogue. W tym czasie debiutuje inny reprezentatywny przedstawiciel gatunku – Orchestral Manoeuvres In The Dark. Były lider Ultravox, John Foxx, nagrywa samodzielnie tonący w elektronicznych dźwiękach Metamatic (1980). „Nowi romantycy” nie działali w próżni, co dobrze widać na przykładzie nakreślonego wcześniej estetycznego podglebia. Drogę przecierali również inni twórcy. W 1979 roku nadspodziewanie dobrze radził sobie Gary Numan, który wprowadził syntetyczny pop na listy przebojów. Sukces Are "Friends" Electric? był znaczący, jednak spektakularny triumf singla Cars wieścił znaczące zmiany na rynku muzycznym. Oto nadchodziły nowe czasy – czasy synthpopu.




III. New romantic – muzyka i teksty

Na początku lat 80. nastąpił prawdziwy wysyp wykonawców, których, w mniejszym lub większym stopniu, wiązano z nowym stylem. Mark Hollis zakłada Talk Talk, kolejną formacją związaną z klubem „Blitz” był Spandau Ballet, który rychło zyskał światową popularność. Stopniowo zaczęły się również pojawiać zespoły spoza Londynu. W Birmingham na szerokie wody wypłynął Duran Duran, w Basildon pierwsze kroki stawiał Depeche Mode. Już wkrótce nową muzykę grały nie tylko zespoły w Wielkiej Brytanii, ale także w Europie Zachodniej, ba!, nawet w odległej Australii (Icehouse, Real Life, Pseudo Echo). Moda na new romantic na przełomie 1981 i 1982 roku osiągnęła apogeum. W tym okresie nagrania twórców tego nurtu świetnie radziły sobie po obydwu stronach Atlantyku.

Termin „new romantic” jest tyleż nieprecyzyjny, co kontrowersyjny – ileż to razy krytykom i słuchaczom zdarzało się wieść w swoim gronie zaciekłe spory, czy dany podmiot artystyczny jest częścią tego zjawiska. Razi również nieco pretensjonalnością, ale cóż, trzeba przyznać, że był nośny, na swój sposób nawet efektowny, dlatego też, choćby w sensie marketingowym, dobrze nadawał się na nazwę nowego ruchu. Abstrahując od semantycznych niejednoznaczności warto bliżej przyjrzeć się specyfice muzyki. Zgrabnie ujął to swego czasu Tomasz Beksiński: Styl stworzony przez nowofalowych użytkowników syntezatorów ochrzczono mianem „new romantic” głownie dlatego, że ci stosunkowo młodzi wykonawcy dość zabawnie łączyli taneczny hedonizm z dekadencją spod znaku „no future”. Gdyby ktoś pokusił się o złośliwą lecz wierną karykaturę typowego „nowego romantyka”, musiałby narysować tańczącego Giaura z syntezatorem pod pachą, śpiewającego o cierpieniach młodego Wertera. Z jednej strony dużo było w tej muzyce emocji, wzruszeń, wręcz cierpiętniczych klimatów, a z drugiej niektórzy piewcy „new romantic” z powodzeniem pełnili rolę efektownych wieszaków na kolorowe ciuchy, przez co stali się dyktatorami mody (vide Duran Duran). Co ciekawe, wielu jego prominentnych przedstawicieli zdecydowanie odcinało się od łatki „new romantic”. Delikatnie rzecz ujmując, nie przepadali za nią muzycy z Ultravox. Midge Ure w jednym z wywiadów przyznał, iż dla nich jest to tylko jeszcze jeden mało znaczący termin, ukuty przez dziennikarzy muzycznych, którzy lubią wszystko szufladkować. Jednocześnie wyznał, iż znacznie bardziej przemawia do niego określenie „muzyka europejska”. Tekst New Europeans wydaje się w tym względzie szczególnie znamienny. W twórczości Ultravox, na różnych poziomach muzycznego przekazu, takich tropów kulturowych odnajdziemy znacznie więcej. Wdzięcznymi obiektami wiwisekcji mogłyby się stać choćby takie utwory, jak: Private Lives, Passing Strangers, Western Promise, Vienna, Serenade.

New romantic, jako jedna z odmian pop music, siłą rzeczy był mocno zakorzeniony w paradygmacie twórczości przeznaczonej dla szerokiego grona słuchaczy. Poszczególne elementy składowe muzycznej układanki (harmonia, rytm, melodia, dynamika, agogika) były mocno skonwencjonalizowane, z rzadka słuchacz był zaskakiwany niestandardowymi rozwiązaniami. Budulec kompozycji opierał się na formie piosenkowej, aczkolwiek były wyjątki, najczęściej związane z dokonaniami najambitniejszych przedstawicieli gatunku (np. relatywnie długi instrumentalny utwór Ultravox, Astrodyne). Biorąc pod uwagę różne składniki kompozycji, chyba najciekawiej prezentowała się tkanka brzmieniowa. Ten wątek rozwinę w kolejnych częściach eseju, ponieważ sprawa nie jest bynajmniej jednoznaczna. Na początku lat 80. zauważalna była tendencja do poszerzania elektronicznego instrumentarium, czasami osiągało to charakter totalny. Akustyczną perkusję wspierano lub zastępowano elektroniczną, później automatem perkusyjnym. Tkanka brzmieniowa została zdominowana przez syntezatory, ważnym elementem był również mocno wyeksponowany rytm. Z dzisiejszej perspektywy są to znaki rozpoznawcze tamtych czasów. Muzyka nierzadko była melancholijna, nostalgiczna, sentymentalna. Tworzyło to specyficzną romantyczną otoczkę, czasami spowitą nimbem tajemnicy. Egzaltacji i ckliwości niejednokrotnie towarzyszył patos. Nie brakowało elementów typowo ludycznych, wszak częstokroć miała to być muzyka do tańca.

O czym śpiewali „nowi romantycy”? Z lubością kontemplowali wyidealizowaną przeszłość – Remember (Death In The Afternoon), często powracał temat związany z przemijaniem (Fade To Grey, Passing Strangers, The Garden), rzecz jasna, wątek dotyczący rozmaitych odcieni miłości. Nie brakowało odniesień do mniej lub bardziej odległej historii. Celował w tym szczególnie OMD. Z jednej strony, były to dramatyczne wydarzenia związane z XX wiekiem – „zimna wojna” na Dazzle Ships, zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę w Enola Gay, z drugiej, czasy późnego średniowiecza – Joan Of Arc (Maid Of Orleans). Ciekawym świadectwem ówczesnych dylematów moralnych i kryzysu wiary był Blasphemous Rumours. „Nowi romantycy” miewali eskapistyczne ciągotki, niespecjalnie interesowała ich rewolucyjna retoryka nowego ładu społecznego. „Jutro należy do nas” – to jedno z ich haseł. Nie miało ono jednak wydźwięku politycznego, chodziło raczej o zaakcentowanie bardziej optymistycznego sposobu postrzegania świata, wiary we własne siły. W porównaniu z przesiąkniętym pesymizmem punkowym „no future” różnica była zaiste fundamentalna. W noworomantycznym świecie było miejsce nie tylko na hedonizm,ale, paradoksalnie, również na nieco zawoalowaną dekadencję. Klimat kreowany na płytach niejednokrotnie sugestywnie wzmacniały teledyski, tym samym stając się ciekawym dokumentem swojej epoki – Joan Of Arc (Maid Of Orleans), Fade To Grey, Vienna.




IV Kanoniczne albumy


Czas na wybór najbardziej reprezentatywnych pozycji. Oto jazda obowiązkowa – pozycje kanoniczne i najbardziej wartościowe. Wszelkie tego typu zestawienia, gradacje zawsze obciążone są subiektywnym zapatrywaniem oceniającego. Rzecz jasna, tak będzie i w tym przypadku.


Ultravox – Vienna (1980)
Ultravox – Rage In Eden (1981)
Ultravox – Quartet (1982)


Zacznijmy od chyba najważniejszego przedstawiciela tego nurtu. Powyższe trzy płyty Ultravox to niepodważalny kanon gatunku. Żadnej z nich nie mogliśmy pominąć. Każda jest nieco inna. Pierwsza z pewnością jest najważniejsza, co nie musi oznaczać, że najlepsza. Midge Ure i spółka niejako zdefiniowali na niej noworomantyczny idiom. Vienna wraz z eponimicznym debiutem Visage jest prawdziwym monolitem tego gatunku, zarazem jednym z najistotniejszych punktów odniesienia dla całego synthpopu. Dokonała się na nim zadowalająca synteza nowej fali (zgrzytliwe gitary, napastliwa energia) i elektroniki spod znaku Kraftwerk z domieszką pierwiastków progresywnych (m.in. krautrockowych. Jako że ów melanż miał twórczy charakter, w rezultacie powstała nowa jakość. Wedle mojego przekonania, w pełni wykrystalizowany model noworomantycznej estetyki powstał dopiero na Rage In Eden. Z wolna odchodzą na dalszy plan inspiracje post-punkowe. Brzmienie jest bardziej wygładzone, muzyka w jeszcze większym stopniu jest zelektryfikowana (rosnąca rola syntezatorów i elektronicznej perkusji). Wydany rok później Quartet przyniósł kolejne zmiany. Ultravox wyraźnie zgłaszał akces do synthpopowego mainstreamu. Album sprawia wrażenie składanki zawierającej największe przeboje zespołu. Aż roi się na nim od pereł: Reap The Wild Wind, Serenade, Hymn, Visions In Blue, We Came To Dance. Quartet jest wciągający, aczkolwiek już nie tak „klimatyczny” jak Rage In Eden. Ponownie uwagę zwraca duża inwencja melodyczna i brzmieniowa.


Talk Talk – The Party's Over (1982)

Tak na dobrą sprawę Talk Talk ma w swoim dorobku tylko jeden album stricte noworomantyczny. The Party's Over, w kontekście późniejszych dokonań Marka Hollisa i spółki, zaskakuje niesamowitą energią i witalnością. To muzyka rozrywkowa w najlepszym tego słowa znaczeniu – niezwykle melodyjna, porywająca do tańca, czasami również skłaniająca do refleksji. Warto zwrócić baczną uwagę na dwie kompozycje – tytułową oraz Have You Heard The News. To właśnie one wyznaczą linię rozwojową, antycypując niektóre rozwiązania, które pojawią się na It's My Life (1984). Tak oto zaczynała się jedna z najbardziej frapujących muzycznych podróży lat 80. Najwybitniejsze osiągnięcia zespołu wykraczają już poza ramy stylistyczne tego opracowania.


Japan – Gentlemen Take Polaroids (1980)

Jest w tym zestawie kilka płyt, których włości, tak na dobrą sprawę, nie leżą w obrębie noworomantycznego królestwa. Tak jest właśnie w przypadku Gentlemen Take Polaroids. Trudno jednak byłoby sporządzić kompletny kanon gatunku bez tego zespołu, bowiem jest jego niezwykle istotnym dopełnieniem. Nagrania Japan były bardziej eklektyczne i wysublimowane. Grupa Davida Sylviana czerpała inspiracje z twórczości Roxy Music, który był ważnym punktem odniesienia dla młodych przedstawicieli synthpopu. W tym miejscu warto przypomnieć znaną, wprawdzie przesadzoną, jednak dającą do myślenia wypowiedź znanego menadżera, Simona Napier-Bella: Japan zbudowało podstawy wszystkiego, co działo się w latach osiemdziesiątych. (…) Gary Numan ukradł głos Davida Sylviana, Duran Duran ukradli mu fryzurę, Paul Young jego bas, wszyscy kopiowali grę na perkusji Steve’a Jansena… Niniejszy album można zatem traktować jako przedsionek do świata interesującej nas tutaj muzyki.


John Foxx – Metamatic (1980)
John Foxx – The Garden (1981)


John Foxx po odejściu z Ultravox nagrał intrygujący album Metamatic (1980). Był to wstęp do bardziej noworomantycznego The Garden (1981). Jego debiutu nie powinniśmy jednak lekceważyć, gdyż jest to ważny album z okresu przejściowego, gdy wykuwały się zręby nowofalowego synthpopu. Foxx zaproponował muzykę stricte elektroniczną, skąpaną w dźwiękach syntezatora. Eksperymenty brzmieniowe, które w tym czasie uskuteczniał, bywały czasami naprawdę intrygujące. W naszym kraju solowy dorobek Foxxa zazwyczaj jest kojarzony z The Garden (1981). Głównie za sprawą Tomasza Beksińskiego, który często powtarzał z emfazą, iż dla niego jest to jeden z najlepszych albumów lat 80. Wedle mojego przekonania Metamatic bynajmniej mu nie ustępuje. Ba!, skłaniałbym się nawet do opinii, że jest lepszy. Słuchając The Garden trudno zrozumieć, dlaczego Foxx odszedł z Ultravox, bo w sensie stylistycznym nie jest bynajmniej odległy od Rage In Eden, który ukazał się w tym samym roku. Wizytówką płyty jest utwór tytułowy, który jest jednym z hymnów muzyki noworomantycznej. Po latach nic się nie zmieniło. The Garden jest esencjonalnym wzorcem idiomu noworomantycznego. Jest pozycją reprezentatywną również w tym sensie, że wyraziście uwypukla różne wady i zalety gatunku. Jeśli miałbym się czegoś przyczepić, to wokalu lidera tego projektu. Niestety, jest dość przeciętny, dlatego nie dziwi fakt, że Ultravox odniósł większy sukces dopiero po jego odejściu. Aby być uczciwym, trzeba jednak przyznać, że muzyka zespołu z pierwszej połowy lat 80. miała większy potencjał komercyjny. Rola wokalisty jest czasami trudna do przecenienia. Jeśli na polu muzyki popularnej jakiś podmiot wykonawczy zabiega o uznanie szerszego grona słuchaczy, powinien mieć w zespole dobrego, charyzmatycznego wokalistę. Nie jest to oczywiście warunek sine qua non odniesienia sukcesu, niemniej jeden z najistotniejszych.


The Human League – Reproduction (1979)
The Human League – Travelogue (1980)
The Human League – Dare (1981)


Ich pierwsze nagrania to dość intrygujący przykład fuzji estetyki nowofalowej i elektroniki, mocno przesiąkniętymi duchem twórczości Kraftwerk z lat 1974-1978. Zacnym dokumentem tego wczesnego, artystowskiego okresu jest czteroczęściowy The Dignity Of Labour, który w 1979 roku ukazał się na EP-ce. W dużym stopniu eksperymentalną ścieżką kroczyli jeszcze w czasie nagrywania debiutanckiego albumu. Reproduction zasługuje na to, aby znaleźć się w panteonie najlepszych płyt gatunku, choć, napiszmy to wyraźnie, w sensie stylistycznym, to nie jest new romantic. Mamy tu do czynienia z dość eklektycznym tworem, niezwykle istotnym dla rozwoju interesującej nas stylistyki. Almost Medieval, Blind Youth czy też Empire State Human najbardziej zbliżają się do paradygmatycznego modelu synthpopowego. Kolejny album – Travelogue (1980), zdradzał już oznaki niepewności, co do dalszej drogi. Materiał był bardziej piosenkowy, choć nadal brzmiał futurystycznie i niepokojąco. Przełomem okazał się Dare! (1981), nagrany już w innym składzie. Sukces był oszałamiający. Szkoda, że de facto był również świadectwem kapitulacji artystycznej. Tym samym Oakey pokazał, jak szybko można przebyć drogę wiodącą od dźwiękowego laboratorium na parkiet dyskoteki. Był to ważny moment dla całego gatunku, pokazywał bowiem, jakiej wolty trzeba dokonać, aby dostać się do konfitur.


Gary Numan – The Pleasure Principle (1979)

To w zasadzie nie jest new romantic, ale dla rozwoju gatunku rzecz absolutnie fundamentalna. Nowa fala dryfująca w stronę syntezatorowych brzmień, w formie bardzo chwytliwych piosenek, które przetarły drogę na listach przebojów dla synthpopu. The Pleasure Principle, podobnie jak nieco wcześniejszy Replicas (1979), nagrany jeszcze z formacją The Tubeway Army, dobrze zniósł próbę czasu. Brzmienie analogowych syntezatorów nadal jest intrygujące. Warto podkreślić, że Numan mocno dystansował się od new romantic. Na swojej trzeciej płycie solowej, Dance, wydanej jesienią 1981 roku, podsumował krótko nowy nurt: Ci nowi romantycy są tacy nudni...


Depeche Mode – Construction Time Again (1983)
Depeche Mode – Some Great Reward (1984)


Jednym z fenomenów synthpopu jest Depeche Mode. Zaczynali bardzo niepozornie. Pierwszy album Speak And Spell (1981), nagrany jeszcze w czasie, gdy szefem grupy był Vince Clarke, był nijaki, infantylny i pozbawiony ambicji. Tylko trochę lepszy był A Broken Frame (1982). Kolejne dwie płyty z interesującego nas okresu to już pozycje klasyczne, ze wszech miar godne uwagi. Paradoksalnie, najwięcej związków z new romantic mają właśnie te pierwsze dwa, jeszcze nieopierzone albumy. Muzycy Depeche Mode bynajmniej nie mieli zamiaru utożsamiać się z nową modą. Ba!, niejednokrotnie reagowali niechętnie, gdy krytycy muzyczni wrzucali ich do szuflady z napisem „new romantic”. Na Construction Time Again, z wolna, zaczęli tworzyć zręby własnej stylistyki. Jako że w przypadku tego zespołu mamy do czynienia z esencjonalnym wzorcem synthpopu, który, po części, wpisuje się w noworomantyczny paradygmat, z pewnymi zastrzeżeniami możemy umieścić go w tym miejscu. Construction Time Again, dzięki takim utworom, jak: Love In Itself, Everything Counts czy Told You So wysoko niesie sztandary nowej muzyki syntezatorowej. Jeszcze ciekawszy jest jednak Some Great Reward, bez dwóch zdań, jedno ze szczytowych osiągnięć zespołu. Muzyka Depeche Mode staje się bardziej idiomatyczna. Grupa kontynuuje eksperymenty z elektroniką, teksty Gore'a stają się bardziej dojrzałe. To właśnie z tego albumu pochodzą: Master And Servant, People Are People, Somebody i kontrowersyjny Blasphemous Rumours (w ojczyźnie muzyków potępiony przez kler).


White Door – Windows (1983)

Po latach album tej mało znanej formacji nadal broni się całkiem nieźle. Jest to wprawdzie typowy produkt tamtych czasów, jednak zasługuje na uwagę. Piosenki mają to, czego oczekuje się od dobrego popu – ładne, chwytliwe melodie. Bardzo udanych jest co najmniej kilka: Jerusalem, Love Breakdown i wreszcie Behind The White Door. Warto nadmienić, że pod względem brzmieniowym, również może przypaść do gustu, nawet tym, którzy nie przepadają za ejtisowym plastikiem. Co ciekawe, jedyną osobą związaną z powstaniem tej płyty, która zrobiła karierę, był jej producent Andy Richards, znany ze współpracy z wieloma znaczącymi wykonawcami sceny rockowej i popowej (Frankie Goes To Hollywood, OMD, Rush, Pet Shop Boys, Gary Moore, George Michael). Windows miejscami trąci nieco konfekcją, jednak nie sposób odmówić jej uroku. Grupie nie udało się przebić, dlatego dość szybko dokonała żywota. Szkoda, bo debiut był obiecujący.


Visage – Visage (1980)

Visage był sztandarowym przedstawicielem new romantic. Niestety, ale ząb czasu naruszył zarówno eponimiczny debiut, jak i The Anvil (1982). O Beat Boy (1984) nie warto nawet szerzej wspominać, bo od początku była to spektakularna wtopa artystyczna. Tak naprawdę dzisiaj broni się już tylko kilka utworów, na czele ze sztandarowym Fade To Grey. Na drugim albumie warto wyróżnić inny przebój, The Damned Don't Cry. Większość utworów Visage cierpi na brak interesującej linii melodycznej. Nie pomaga charyzmatyczny frontman, Steve Strange, który niestety był nad wyraz przeciętnym wokalistą (dobitnie słychać to w Blocks On Blocks). Lepszy wokalista mógłby lepiej uwypuklić walory melodyczne kompozycji. Dorobek artystyczny Visage nie jest powalający. Wizytówką dyskografii jest debiut, ponieważ jego wpływ na rozwój new romantic jest trudny do przecenienia.


Duran Duran – Duran Duran (1981)
Duran Duran – Rio (1982)


W pierwszej połowie lat 80. Duran Duran był najbardziej popularnym zespołem z kręgu new romantic. Jego piosenki robiły furorę na listach przebojów. Eponimiczny debiut i Rio często zaliczane są do kanonu gatunku. Umieszczam je w tym miejscu tylko ze względu na powyższe opinie. Osobiście miałbym poważne trudności z poleceniem którejkolwiek płyty z interesującego nas okresu. Żadna, z różnych względów, mnie nie przekonuje. Nad bestsellerowym Seven And The Ragged Tiger (1983) unosiły się gęste opary kiczu. Muzyka, z założenia efektowna, odstręczała tanim efekciarstwem. W 1985 roku grupa była niechlubnym bohaterem słynnego „Live Aid”. A wszystko za sprawą wokalisty, Simona Le Bon, który w czasie śpiewania refrenu A View To A Kill (piosenka z Bonda, wówczas wielki hicior) przerażająco fałszował. Muzyczna prasa nie omieszkała mu tego złośliwie wytknąć. Był to przełomowy moment w karierze grupy. Od tej pory wyraźnie zaczęła tracić popularność. Lepiej wyróżnić piosenki: Planet Earth (to w niej padają słowa „new romantic”), Girls On Film, Careless Memories, Hungry Like A Wolf, Rio i wreszcie jeden ze sztandarowych utworów nurtu – Save A Prayer,


OMD – Architecture And Morality (1981)
OMD - Dazzle Ships (1983)


Na początku wydawało się, że ich ambicje wykraczają poza ramy popu. Mieli zamiar kontynuować eksperymenty Kraftwerk na polu elektroniki. Trochę szkoda, bo chyba mogli osiągnąć większe sukcesy artystyczne, W przypadku tej grupy wybór jest prosty – Architecture And Morality i Dazzle Ships. Najlepiej w ramy gatunku wpisuje się pierwszy z nich. Architecture And Morality jest wprawdzie dość nierówny, jednak, generalnie rzecz biorąc, nieźle broni się w sferze kompozytorskiej. Z kolei Dazzle Ships jest ciekawym przykładem albumu koncepcyjnego. Uwagę przykuwają niestandardowe, jak na świat popu, eksploracje brzmieniowe (elementy kolażu, muzyki konkretnej. Niestety, nie jest pozbawiony mankamentów. Doskwiera mu trochę brak spójności, poza tym ujawnia się stały grzech zespołu – nierówny poziom wydawnictwa. Począwszy od Junk Culture (1984) grupa zrezygnowała z większych ambicji artystycznych i wtopiła się w główny nurt synthpopu.


Classix Nouveaux – Night People (1981)
Classix Nouveaux – La Verité (1982)


Podobnie, jak w przypadku Duran Duran, łatwiej byłoby wskazać konkretne piosenki niż płyty, ponieważ po latach w całości nie broni się żadna z nich. Ostatecznie wybrałem jednak dwie najlepsze. Po trosze ze względu na sentyment. Każdy, kto pamięta z autopsji lata 1983-1985 wie, jak ogromną popularnością Classix Nouveaux cieszył się w naszym kraju. Na kultowej wówczas Liście Przebojów Programu Trzeciego radził sobie wręcz wyśmienicie. Dodajmy od razu, dokładnie odwrotnie niż we własnej ojczyźnie. Takie utwory, jak: Heart From The Start (przez cztery tygodnie na pierwszym miejscu!), Heartbeat, Never Again i Never Never Comes były u nas dużymi przebojami. Czas nie obszedł się najlepiej z płytami Classix Nouveaux, choć niektóre nagrania nadal brzmią świeżo i ekscytująco (np. Never Never Comes). To, co kiedyś miało być synonimem nowoczesności (brzmienie bębnów i syntezatorów), dzisiaj niejednokrotnie trąci myszką. W latach 80. Sal Solo był postrzegany jako charyzmatyczny wokalista, wielu z nas darzyło go wówczas ogromną sympatią. Po latach, na fali sentymentu i nostalgii, przyjemnie jest czasem powrócić do jego piosenek, choć może lepiej w wersji audio, bo image frontmana w niektórych teledyskach był mocno kiczowaty (preferowany rodzaj garderoby).


Pozostało jeszcze dość liczne grono wykonawców, w przypadku których pojawiają się problemy różnej natury. A to poziom ich płyt wzbudza liczne wątpliwości, a to tylko po części pasują stylistycznie do krajobrazu muzycznego. Ot, problem, czy to jeszcze new romantic czy już tylko synthpop. Jak wiadomo, granice nie są do końca dobrze sprecyzowane, często są dość płynne. W sensie stylistycznym, synthpop to pojęcie szersze, inna sprawa, że sami wykonawcy często kontestowali fakt, iż umieszczono ich w szufladzie z napisem „new romantic” (Ultravox, OMD, Depeche Mode, Japan). Wymieńmy choć niektórych, wszak ich piosenki nieodparcie kojarzą się z klimatem tamtych czasów. Spandau Ballet (True, Gold) – obydwa pochodzą z płyty True (1983), nadmieńmy koniecznie, na pewno mniej noworomantycznej niż debiutancka Journeys To Glory (1981). Z perspektywy lat to właśnie one są jednak wizytówką zespołu. China Crisis – Christian, Real Life – zespół jednego przeboju, jednak pamiętanego do dzisiaj – Send Me An Angel. Gitarowo-syntezatorowy wariant stylu prezentowała grupa A Flock Of Seagulls. Sporą popularność zyskał u nas I Run (So Far Away), który z pewnością kojarzą kibice piłki nożnej (jego fragment od wielu lat jest dźwiękową wizytówką popularnej audycji Studio S 13 w Programie Pierwszym Polskiego Radia). Utworów godnych uwagi jest rzecz jasna znacznie więcej.




V. Krytyczna recepcja muzyki noworomantycznej

Pora na sporządzenie bilansu. Jakie były blaski i cienie new romantic? Sprawa bynajmniej nie jest jednoznaczna. Na początek negatywy. Zacznę przewrotnie, bo w części poświęconej mankamentom przytoczę opinię największego propagatora tej muzyki w Polsce. Tomasz Beksiński w 1995 roku napisał: Zdaję sobie sprawę z tego, że w dużym stopniu ponoszę odpowiedzialność za spopularyzowanie w Polsce tego krótkotrwałego i w sumie mało znaczącego w historii rocka stylu, zwanego „new romantic”. W innym miejscu wyznał, iż po latach całkowicie może podpisać się tylko pod dwoma wydawnictwami (The Garden, Vienna). Uwagę zwraca zatem fakt, iż pozostawił po sobie nieliczną ilość albumów naprawdę wybitnych, które, bez dwóch zdań, możemy zaliczyć do kanonu rocka. Podzielam ten pogląd, aczkolwiek myślę, że jeszcze kilka pozycji zasługiwałoby na to, aby poważnie wziąć je pod uwagę (np. Rage In Eden). Podobnie jest w przypadku kompozycji. Monolitów, sztandarowych utworów definiujących swoją dekadę, jednocześnie istotnych punktów odniesienia dla kolejnych pokoleń, nie uświadczymy zbyt wiele. W sferze tekstowej również nie objawiła się wybitna jednostka, która bezsprzecznie zasłużyłaby na miano poety rocka. W pewnym sensie apologeci new romantic mają dzisiaj ułatwione zadanie. Łatwo jest krytykować obecną scenę muzyczną, wskazując, nie bez racji, że jest zdominowana przez produkty nad wyraz przeciętne, czy też wręcz tandetne. Czasami zapominamy, że drzewiej różnie z tym bywało. W latach 80. również nie brakowało muzycznych potworków, tyle że większość z nich została już zapomniana. Przedmiotem sporu może być ich odsetek. Ambitniejsza część rockowych słuchaczy, nie zawsze słusznie, wrzucała new romantic do szuflady „muzyka komercyjna”, wskazując, iż jest nastawiona na masowego słuchacza. Wedle tej optyki, jej rola sprowadzała się do szturmowania list przebojów. Wskazywano, że jest w istocie emanacją mody, która szybko przeminie. Nie brakowało złośliwych komentarzy na temat kiczowatości i złego smaku. Słuchając nagrań przedstawicieli tego nurtu nietrudno zauważyć, że nie byli tytanami w sferze wykonawczej. New romantic, jako żywo, nigdy nie kojarzył się z instrumentalną wirtuozerią, raczej z przeciętnym, czasami wręcz półamatorskim rzemiosłem. Trudno w jego obrębie znaleźć muzyków ewidentnie idiomatycznych, których grę bezbłędnie rozpoznamy już po kilku taktach. Oryginalna artykulacja, co za tym idzie specyficzny sound, charakterystyczna technika gry, nowatorskie podejście do instrumentu – nie jest to obszar, z którym kojarzymy twórców tego gatunku. Rzecz jasna, nie oznacza to, że wszyscy byli anonimowi. Taka opinia byłaby z pewnością krzywdząca, bo przecież można wskazać kilkunastu artystów, którzy w pewnym stopniu starali się wybić na oryginalność lub przynajmniej byli rozpoznawalni. Najłatwiej wskazać takich na polu sztuki wokalnej (Mark Hollis, Midge Ure, Sal Solo, David Gahan). Zważywszy na wspomniane wcześniej ograniczenia w sferze warsztatowej, nie dziwi specjalnie fakt, iż nie doczekaliśmy się w obrębie tej stylistyki naprawdę udanych wydawnictw koncertowych. Zdecydowana większość zespołów spod znaku new romantic nie ma w swoim dorobku takiego albumu. Na szczęście są chlubne wyjątki. Niezgorzej prezentuje się Ultravox i jego Monument The Soundtrack (1983). Podobnie jest w przypadku żywca Depeche Mode 101 (1989), aczkolwiek w przypadku tego drugiego trzeba pamiętać, że powstał w okresie, gdy new romantic był już w dużym stopniu częścią świata przeszłości. Liczne kontrowersje wzbudzał Arena (1984), który ewidentnie został mocno podretuszowany w studiu nagraniowym, bowiem Duran Duran miał problemy z odtworzeniem studyjnego brzmienia. Syntezatorowa muzyka naszych bohaterów stwarzała szerokie możliwości do ciekawych eksploracji. Tymczasem i w tym względzie zmagali się z licznymi ograniczeniami. Owszem, nie brakowało ciekawych pomysłów i rozwiązań, choć dotyczy to tylko wąskiej elity, która potrafiła czasami wykazać się większą kreatywnością - Ultravox w latach 1980-1982, Depeche Mode – począwszy od Construction Time Again, wczesny The Human League i Orchestral Manoeuvres In The Dark. W tym miejscu pomijam wykonawców okołoromantycznych (Gary Numan, Japan). Dominowało „fabryczne” brzmienie, a więc wyprane z indywidualizmu, na domiar złego, często epigońskie. Nie uświadczymy na tym polu wielu przypadków ciekawego operowania formą. Dominuje podejście mocno skonwencjonalizowane. Normą były również banalne rozwiązania w sferze harmonicznej i rytmicznej. Nierzadko może doskwierać nadmierna repetytywność, co wiąże się nie tylko z ubóstwem tematycznym, ale także z mało urozmaiconą fakturą kompozycji. Wszystko to sprawia, że bardziej wymagających słuchaczy może razić toporność, ograniczony zakres środków wyrazu, z rzadka jest to bowiem muzyka bardziej finezyjna, zaskakująca niestandardowymi rozwiązaniami. Aranżacje cechowała prostota, zazwyczaj były przewidywalne, aczkolwiek zdarzały się niebanalne pomysły, które w świecie muzyki popularnej zawsze są godne uwagi. Dobrym przykładem jest Your Name (Has Slipped My Mind Again) z repertuaru Ultravox. Zaintrygować może pomysł, kiedy to trzy płaszczyzny dźwiękowe tworzą ciekawą fakturę polifoniczną. Rolę szkieletu pełni zapętlone przestrzenne decrescendo o charakterze „perkusyjnym”, któremu towarzyszą dwa tematy, pojawiające się już wcześniej w formie refrenu i instrumentalnego interludium. Coraz prostsze w obsłudze syntezatory oraz automaty perkusyjne uruchomiły niebezpieczny proces. Na szeroką skalę muzyką zaczęli parać się różnej maści amatorzy, ewentualnie osoby obdarzone niewielkim talentem, które bazowały na zdobyczach techniki. W kolejnych latach ten proces jeszcze bardziej się nasili. W obrębie synthpopu takich „talentów” niestety nie brakowało. Często przedmiotem krytyki było brzmienie. Słynny ejtisowy sound – sterylny, syntetyczny, czasami wręcz odhumanizowany. Dla części twórców o tożsamości post-punkowej niezwykle istotny był przekaz społeczny i polityczny. Postawa i filozofia życiowa eksponentów nowego stylu musiała być dla nich rozczarowująca. Dla młodzieży new romantic miało być odskocznią od biedy, bezrobocia i problemów społecznych epoki thatcheryzmu. I tak w istocie było. Może trochę szkoda, bo słuchając dzisiaj tekstów tych piosenek, mało dowiadujemy się o realiach epoki. Taka była jednak konwencja, toteż musimy ją przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Zwolennicy nurtu czasami artykułują tezę, jakoby jego przedstawiciele wydatnie przyczynili się do tego, że syntezatory weszły na stałe do muzyki rockowej. W tym kontekście przywołuje się groźne hasła, w rodzaju „instrument wyklęty”, które wcześniej ponoć powszechnie obowiązywały. „Nowi romantycy” mieli zmagać się z oporem materii społecznej, przełamując liczne opory w tym względzie. W świetle faktów takie stawianie sprawy jest, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjne. Syntezatory już w pierwszej połowie lat 70. były coraz bardziej rozpowszechnione. W obrębie różnych nurtów progrocka często odgrywały pierwszorzędną rolę, na osobny wątek zasługuje bujnie rozwijający się rock elektroniczny. W połowie lat 70. z impetem eksplodowało disco. Już w latach 1976-1977 jego brzmienie w dużym stopniu było oparte na analogowych syntezatorach. Jeżeli ów instrument budził niechęć i niesmak, to raczej w kontekście powyższej stylistyki, ewentualnie w grę wchodził konserwatyzm niektórych słuchaczy i krytyków (tak było w przypadku części miłośników brzmień organów Hammonda, którzy odrzucali syntezatorowe nowinki). Wspomniana niechęć do „wyklętego instrumentu” żadną miarą nie była wszechogarniająca, z kolei rola przedstawicieli nowego syntezatorowego stylu została wyolbrzymiona. Ująłbym to inaczej – czasy new romantic to kolejny etap ekspansji tego instrumentu w obrębie mainstreamu, co, obok innych czynników (np. wspomniane upowszechnienie, dzięki coraz niższym cenom), przyczyniło się do tego, że w latach 80. syntezator zdominował instrumentarium muzyki popularnej.




VI. Spojrzenie z drugiej strony barykady – próba apologii

Nie dajmy się zwieść powyższemu malkontenctwu. Tak naprawdę było zupełnie nieźle. Noworomantyczne królestwo miało różne odcienie stylistyczne, dlatego należy wystrzegać się formułowania jednoznacznych ocen na jego temat. Tym bardziej, że poziom artystyczny jego przedstawicieli był bardzo zróżnicowany. Nie brakowało epigonów, których muzyka mogła odstręczać swoją siermiężnością. Niemała część wykonawców prezentowała przeciętny poziom, jednak to bynajmniej nie wszystko. Gwoli sprawiedliwości, wymieńmy przykłady pozytywne. Zaskakująco dobrze próbę czasu zniósł White Door, natomiast elita gatunku (np. Ultravox, Talk Talk, Depeche Mode) to niekwestionowana klasyka muzyki popularnej. Skoro jesteśmy przy najbardziej znamienitych eksponentach, warto wspomnieć o intrygujących przykładach ich ewolucji stylistycznej. Droga twórcza Talk Talk była w latach 80. jednym z najbardziej spektakularnych przykładów na to, jak można konsekwentnie iść pod prąd, nie zważając na ówczesne trendy i oczekiwania fanów i, co najważniejsze, odnosić sukcesy artystyczne. Hollis i spółka coraz bardziej oddalali się od konwencjonalnego popu. Ich bezkompromisowe eksploracje z czasem zaowocowały wykształceniem jednego z pionierskich wariantów estetyki bliskiej późniejszemu post-rockowi. Transformacja stylistyczna Depeche Mode również jest godna uwagi – od landrynkowatego popu do dojrzałego, zindywidualizowanego synthpopu, który stał się jednym z wzorcowych wyznaczników tej stylistyki w latach 80. Pisałem wcześniej o znikomej ilości wybitnych płyt i sztandarowych kompozycji, wszelako warto docenić fakt, że powstało wtedy naprawdę sporo dobrych, a czasami wręcz znakomitych piosenek, które do dzisiaj cieszą nasze uszy. Niektóre są klejnotami muzyki popularnej lat 80. Wymieńmy choć kilka: Vienna, I Remember (Death In The Afternoon), Hymn, Visions In Blue, Have You Heard The News, The Party's Over, Never Never Comes, The Garden. Jest to wartość, którą w całokształcie osiągnięć gatunku powinno się uwzględnić. New romantic nie wykreował wprawdzie wyrafinowanych poetów rocka, niemniej niektóre teksty, pomimo upływu czasu, nadal całkiem nieźle się bronią (np. Blasphemous Rumours). Wspominałem już wcześniej o zarzutach związanych z nadmiernie syntetycznym brzmieniem. Podzielam ten pogląd, aczkolwiek uważam, że sprawę należałoby zniuansować. Wystarczy porównać nagrania z lat 1980-1982 i 1984-1986. W pierwszym okresie „nowi romantycy” zazwyczaj wykorzystywali jeszcze syntezatory analogowe (Yamaha CS-80, Yamaha SS-30, Oberheim OB-X, ARP Odyssey), taka była też technika rejestracji dźwięku. Postępujący proces szeroko pojętej digitalizacji (np. zapis dźwięku, wprowadzenie syntezatorów cyfrowych) sprawił, że sound siłą rzeczy stał się bardziej syntetyczny. W tym przypadku nie można również abstrahować od kreacji artystycznej. Twórcy zafascynowani dokonaniami Kraftwerk i Gary'ego Numana, świadomie chcieli wyeksponować w swojej muzyce rosnący wpływ postępu technologicznego na życie człowieka. Pamiętajmy również o tym, że owa syntetyczność nie każdemu jawiła się, jako coś z gruntu odstręczającego. Aby być obiektywnym, trzeba przyznać, że niektóre rozwiązania były dość oryginalne i świeże. Umiejętne wykorzystanie zdobyczy najnowszych technologii i możliwości studia nagraniowego dawało czasami intrygujące rezultaty (Vienna, Rage In Eden, Construction Time Again, Some Great Reward). Inspirujący był okres „przedromantyczny”, circa od 1978 roku do początku 1980, kiedy to różni wykonawcy nowofalowi eksperymentowali z syntezatorami (Gary Numan, John Foxx, The Human League). Ich wkład jest z pewnością godny uwagi. À propos zarzutów dotyczących braku finezji i konwencjonalności języka muzycznego – trzeba pamiętać o tym, że nie można od tego typu muzyki wymagać jakiegoś szczególnego wyrafinowania. Określona konwencja i stylistyka determinuje charakter twórczości. Ważne jest to, aby dany podmiot wykonawczy w obrębie swojego gatunku prezentował dobry poziom i , w miarę możliwości, był w stanie wygenerować jakąś wartość dodaną. Jestem zwolennikiem tezy, iż dobry pop jest na wagę złota. Choćby z tego względu, że dla wielu słuchaczy jest punktem wyjścia do muzycznych eksploracji. W latach 80. new romantic często nie miał dobrej prasy. Dworowano sobie z wyglądu muzyków, mnożyły się zarzuty o brak dobrego smaku, zwracano uwagę na jego hedonistyczny i eskapistyczny charakter. W ciągu ostatnich kilkunastu lat zauważalna jest zmiana trendu. Przełomowa była pierwsza dekada XXI wieku, kiedy to pojawiła się moda na lata 80. Jaka była tego geneza? Jak zwykle w takim przypadku, to dość złożona kwestia, dlatego poprzestańmy na zasygnalizowaniu dwóch wątków. W XXI wieku coraz częściej eksponowane stanowiska zaczęli zajmować ludzie, których młodość przypadła na lata 80. Mając ku temu większe możliwości, mogli na różne sposoby propagować muzykę swojego pokolenia. Istotny w takim przypadku był również aspekt tożsamościowy i sentymentalny. Drugi wątek jest związany z szerszym horyzontem historycznym postrzegania tego problemu. New romantic, na tle następujących po nim nurtów w muzyce popularnej, prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Dotyczy to wszystkich trzech dekad. Piosenki Classix Nouveaux, OMD, White Door, czy też innych klasycznych przedstawicieli gatunku, mogą mieć różne mankamenty, wszelako niemałą niesprawiedliwością byłaby konstatacja, iż cierpią na brak wyrazistej linii melodycznej. Tymczasem, podkreślmy to z całą mocą, w muzyce popularnej melodia jest elementem absolutnie kluczowym. Słuchając niektórych nagrań współczesnego popu trudno nie odnieść wrażenia, że melodia zatraca się w słowotoku raperów i hip-hopowców. Czy się to komuś podoba, czy nie, w latach 80. new romantic okazał się dość wpływowym nurtem. Był jednym z istotnych komponentów konstytuujących kształt i oblicze ówczesnego mainstreamu. Inspirował nie tylko liczne grono artystów młodej generacji, którzy z zapałem chwytali za syntezatory, ale także nieco starszych wykonawców. Jeszcze lepiej jest to zauważalne wtedy, gdy pod uwagę weźmiemy również bardziej pojemną formułę tego zjawiska – synthpop. W latach 80. zdarzały się zaskakująco udane przykłady fuzji „starego” z „nowym”. Dobrym przykładem może być mało znany album Eddie'ego Jobsona i jego formacji Zinc. The Green Album (1983) to intrygujący i, co ciekawe, zaskakująco bezkolizyjny ekstrakt rocka progresywnego à la schyłkowy U.K. i ejtisowych brzmień, czasami bliskich konwencji noworomantycznej.



***


New romantic swoje złote czasy przeżywał w latach 1980-1982. Nie tylko pod względem artystycznym, ale także komercyjnym, o czym świadczą notowania ówczesnych list przebojów. Rychło okazało się jednak, że nie będzie trwałym zjawiskiem na muzycznej scenie. Już w 1984 roku moda na niego zaczęła stopniowo przemijać. W połowie lat 80. z wolna zaczął rozpływać się w synthpopowym oceanie dźwięków. Jak z dzisiejszej perspektywy możemy ocenić całokształt twórczości „nowych romantyków”? Istnieją różne narracje. Nie brakuje ocen skrajnych. Dla jednych była to epoka plastiku, kiczu i komercji, dla innych czasy świetnej muzyki rozrywkowej. Wystrzegałbym się nazbyt jaskrawych uogólnień, ponieważ zazwyczaj mocno obciążone są egocentrycznym podejściem do tematu. Dzisiaj, gdy new romantic nie wzbudza już tak ognistych polemik, możemy w bardziej pogłębiony i zniuansowany sposób ocenić jego dorobek. Świetnym weryfikatorem jest w takim przypadku czas, który pozwala bardziej precyzyjnie oddzielić zjawiska znaczące od marginalnych, autentyczne muzyczne perły od błyskotek świecących złudnym blaskiem. Niniejszy tekst jest jednym z wariantów takiej rekapitulacji. Każdy z czytelników, który, w większym lub mniejszym stopniu, otarł się o noworomantyczny świat dźwięków, może we własnym zaciszu domowym pokusić się o sporządzenie autorskiego bilansu zysków i strat.


KONIEC
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8600
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Post autor: Białystok »

Chyba już byłem w LO, więc to był co najmniej 1985 r., gdy Tomasz Beksiński zapowiedział, że w poniedziałkowych wieczornych Romantykach Muzyki Rockowej, bodajże z okazji audycji nr 100, zaprezentuje swój ulubiony album gatunku. Zastanawialiśmy się w klasie, co to będzie, a największy z nas znawca natychmiast nam rozwiązał tajemnicę. O ile mnie pamięć nie myli miał rację.
Co to był za album?
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

Na pewno coś z tego:

John Foxx – The Garden
Ultravox – Vienna

Postawiłbym na Foxxa, bo o tym albumie zawsze mówił w samych superlatywach.
Awatar użytkownika
akond
longplay
Posty: 1282
Rejestracja: 04.09.2020, 13:09
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: akond »

Tak, to był The Garden. Akurat tę adycję pamiętam, bo przy tej okazji poznałem album. Jak pisałem, nie zrobił na mnie wrażenia.
.
Awatar użytkownika
WOJTEKK
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 25821
Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
Lokalizacja: Lesko

Post autor: WOJTEKK »

tytułowy też nie? Bo ja właśnie zacząłem od tytułowego, potem reszta płyty weszła na spoko. Zresztą zaraz z półki zdejmę
Nie ma ludzi niezastąpionych. Oprócz The Rolling Stones.

http://artrock.pl/
Awatar użytkownika
akond
longplay
Posty: 1282
Rejestracja: 04.09.2020, 13:09
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: akond »

Nie pamiętam poszczególnych kawałków. Płyty próbowałem posłuchać kiedyś jeszcze raz już w czasach internetu, z podobnie mizernym skutkiem.

Ultravoxy w miarę trawię, zarówno z Foxxem, jak i bez. Ale do szczęścia ich nie potrzebuję.
.
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8600
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Post autor: Białystok »

Ano Garden, chociaż Viennę osobiście wolę 10 razy bardziej, jedyny LP z tych co biorą udział w plebiscycie, który mam na półce. On bowiem taki w 100% noworomantyczny nie jest.

A myślałem, że akond to young man :wink:
Awatar użytkownika
akond
longplay
Posty: 1282
Rejestracja: 04.09.2020, 13:09
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: akond »

Z tego, co piszesz wcześniej, wynika, że jesteśmy z grubsza równolatami :-).
ODPOWIEDZ